01.01.2021 / Pogarda w rytmie disco polo

Tak jak dziecko, gdy boli ząb, trąca go językiem, tak ja, w sylwestrowy wieczór 3-4 razy przełączyłem program w telewizorze na „Sylwester marzeń” w TVPiS i do Polsatu na widowisko nie wiem pod jaką nazwą. Coś boleśnie obrzydliwego!!! Oczywiście, wyłączałem to po minucie lub mniej bo wiem, że to nie dla mnie tam „grają, śpiewają i tańczą”, to nie dla mnie ten bal, ale z masochistycznym odruchem wracałem po godzinie lub mniej. Pamiętałem bowiem niedawną rozmowę z moim przyjacielem na temat „kultury ludowo-masowej” (różnica dotyczyła nazwy właśnie) i jej politycznej eksploatacji.

Co do tego, że współcześni specjaliści od manipulacji zwanej marketingiem politycznym wykorzystują masowe widowiska do celów politycznych od zawsze zgadzaliśmy się i mieliśmy na to wiele przykładów. Że jest to skuteczne, bo stwarza pewną „estetyczną” platformę budowania wspólnoty podporządkowanej celom nadawcy też nie budziło w nas kontrowersji, ale przy terminach „kultura”, „kultura ludowa” i „kultura masowa” nie mogliśmy uzgodnić stanowisk. On, historyk i matematyk, ja filolog, który liznął socjologię. Ale to „coś”, czego przykładem były wczorajsze telewizyjne, sylwestrowe „parę godzin” nie mieści się w żadnych przywoływanych przez nas kategorii i potrzebuje oddzielnej definicji i słów.

Kultura masowa najczęściej jest definiowana w opozycji do tzw. kultury wysokiej, gdzie wysoka, by być jej świadomym uczestnikiem wymaga odpowiednich kompetencji kulturowych, by zrozumieć jej semantyczny i formalny kod a masowa obniżając poprzeczkę jest zdecydowanie „łatwiejsza do zrozumienia” co czyni ją bardziej popularną, masową właśnie, „łatwą i przyjemną”, ale obie, co by o nich nie mówić, jednak „coś” znaczą, niosą treść i formę. Różnią się funkcją, zasięgiem, są jakby tym samym zbiorem zawierającym podzbiory, gdzie jest nadawca treści i jest ich potencjalny odbiorca (zazwyczaj definiowany przez nadawcę), który rozpoznaje konwencje i odczytuje treści i w efekcie myśli, wzrusza się, pamięta. Gdy społeczeństwa stały się „masowe”, „kultura masowa” stała się ich spoiwem, ale stale jest w związku z tzw. „kulturą wysoką”.

Kultura ludowa w jej tradycyjnym rozumieniu jest kolejnym podzbiorem, gdzie nadawca i odbiorca jest o wiele bardziej szczegółowo określony, dzisiaj powiedzielibyśmy, że to jest kultura środowiskowa, gdzie kody znaczeń i estetyka są określone i zrozumiałe dla określonego kręgu o czym wiedzą i odbiorcy i nadawcy treści. Komunikują się ze sobą w zrozumiały dla siebie sposób. Kiedyś „ludowa” określała regionalną kulturę wiejską (dzisiaj to już skansen), ale wydaje się, że mieści się też w szerszym pojęciu kultur niszowych, środowiskowych, zapewne inspirujących, ale też względnie zamkniętych.

Ale to „coś”, co wczoraj widziałem, to nie była żadna z tych form. Przede wszystkim bez względu na przymiotnik, którego byśmy nie użyli nie mieści się to w pojęciu „kultura”, nawet rozumianego najszerzej jak można. Kultura jest to forma dialogu. Zakłada i wymaga szacunku.

W taki razie, co to było? I po co to było?

Jeżeli nawet tzw. disco polo uznamy za element kultury masowej klasy „D” to jednak to „sylwestrowe obrzydlistwo” wyłamuje się z konwencji „zaśpiewów bez treści”, tła do libacji alkoholowej, wspólnego tańczenia i śpiewania przez ludzi, którym „wszystko jedno”.

Jednak wydano na to „coś” miliony złotych, ubrano Zenka w smoking i muszkę i nadano formę show kompletnie nie adekwatną do tych „zaśpiewów”. Nie pomogły jaskrawe kolory i światła, tańczące rzesze roznegliżowanych tancerek i ten cały kiczowaty anturaż disco polowy, by zrobić z tego „koncert z prowincji dla prowincji na głównej antenie”, bo jak piszą w Onecie! „Polacy ten kicz uwielbiają”. Skąd autor tych słów to wie – nie wiem, ale „słowo ciałem się staje” i…

Powstał jakiś potwór; zaprzeczenie gali ze świątecznym zadęciem, impreza plenerowa bez pleneru i publiczności, fajerwerki na tle paska informującego o ilości zakażonych i zmarłych, wykrzykiwanie urywanych zdań przez prowadzących do nie wiadomo kogo, bez odpowiedzi, muzyka bez muzyki, przeboje nie będące przebojami. Powiedzieć kicz – to za mało. Chałtura? – nie obrażajmy zarabiających na życie artystów. Wpadka? – też chyba nie.

To jest forma pogardy. Tak, pogardy, którą mają „twórcy” takich wydarzeń do potencjalnego i co gorsze, zakładanego odbiorcy. Splunięcie, policzek, bluzg.

2 Comments

Dodaj komentarz