07.06.2021. / O Idze Świątek; list do filozofa.

Ostatnio, w czasie paryskiego turnieju Roland Garrosa, piszę na Facebooku raz po raz kilka zdań o Idze Świątek, która broni tytułu i jak na razie idzie jej świetnie. Mój znajomy, Andrzej Dominiczak, z sympatią, zaciekawiony i pewnie trochę też zdziwiony moją aktywnością w tej sprawie, zapytał wprost z filozoficzną precyzją racjonalisty: a co Ty ojcem Igi, nauczycielem czy trenerem jesteś? Nie jestem i nie byłem. A to moja odpowiedź Andrzejowi, z którą postanowiłem się z Państwem (po korekcie i z uzupełnieniami) podzielić:

Iga jest rówieśniczką córki moich przyjaciół, z którą od dzieciństwa przez dobre ponad 10 lat grały, trenowały i przeszły całą tę dziecięco-juniorską karierę razem. Ania i Iga. Pierwsze dwie rakiety w roczniku. Obie inteligentne, utalentowane, ładne dziewczyny. Raz wygrywała Iga raz Ania i to właśnie Ania gdzieś do 15-16 roku życia, o ile dobrze pamiętam, miała w sumie więcej tytułów mistrzyni Polski niż Iga. Iga w którymś momencie „przeskoczyła” Anię w rankingu a głównie fizycznie; siłą uderzeń, w konsekwencji szybkością piłek (najpierw większość „winerów” lądowało na aucie), z czasem bardzo skutecznie poprawiła technikę. Teraz Ania trenuje i studiuje w Stanach (od 2 lat, może krócej) a Iga pnie się po najwyższych szczeblach WTA, co samo w sobie jest jak spacery po szczytach Himalajów. Byłem na dziesiątkach zawodów, mistrzostwach, treningach… ba nawet z nimi i synem (rówieśnikiem dziewczyn) spędziłem tydzień na Mistrzostwach Świata w Czechach w ich kategorii wiekowej. Dziewczyny razem grały debla, trenowały, konkurowały… Znam ich trenerów, ojców, itd. Po moim aresztowaniu miałem i mam sporo czasu i tak jeździłem z nimi to tu, to tam a po spacerze w Łazienkach często wpadałem na kawę i rozmowę z przyjaciółmi na korty Legii, gdzie dziewczyny w tle trenowały.

Piszesz Andrzeju, że boisz się trochę o Igę, bo jak tak się cieszyć potrafi, to pewnie martwić też?!

Iga faktycznie była i pewnie jest dalej szalenie emocjonalna i niesłychanie ambitna, choć teraz konsekwentnie pracuje nad sobą (stale z psycholożką) i wydaje się, że już zaczyna kontrolować emocje. Jak była młodsza to przeżywała swoje porażki, powiedziałbym „cieleśnie”, jakoś kuliła się, odchodziła na bok, nie chciała rozmawiać, pojawiały się łzy, ale wyglądało też, że rodziła się w niej przemożna chęć rewanżu, którą przy braku dobrej woli ocenić można było na chęć zemsty. Zawzięte dziecko – to dobry skrót myślowy znany nie tylko z kortów a oddający stan rzeczy. Ania miała i ma o wiele większy dystans do siebie i tenisa (choć nie można powiedzieć, że przechodziła porażki i zwycięstwa bez emocji, ale w porównaniu z Igą – było to o wiele bardziej stonowane) i stąd pewnie różniące się w szczegółach motywacje i różne i to znacząco wyniki (Ania też b. dobrze gra, technicznie jeszcze 2-3 lata temu przewyższała Igę, ale brakowało jej tej szalonej determinacji, może uporu… a teraz bardzo cennych doświadczeń płynących z gry z lepszymi od siebie. Ale „od zawsze” charakterologicznie to są dwie różne osoby, co przecież nie może dziwić). One obie w tych latach „pracowały jak głupie”, to naprawdę była katorga.

W czasie tych spotkań „z tenisem w tle” z przyjaciółmi rozmawialiśmy o wszystkim, ale głównie „o samych sobie”. W pewnym sensie „przy okazji” o tenisie oczywiście też, bo rodzice Ani żyli Ani karierą i co chwila do tego dominującego ich życie wątku wracali. Bywało to irytujące ale też zrozumiałe. W sumie sporo się dowiedziałem, wiele widziałem z bliska. To, że będąc o wiele młodszym „odbijałem” w tenisa właściwie nie wiele mi pomagało, ale też nie przeszkadzało. Dość szybko zauważyłem, że te dziewczynki zrobiłyby ze mnie na korcie prawdziwy cyrk mimo, że niedawno miały 10-12 urodziny. Jak pamiętam najwięcej światła na grę i jej różne aspekty płynęło z komentarzy, sposobu pracy i rozmów z Lechem Sidorem, wtedy trenerem Ani dziś komentatorem Canału+.

Teraz Iga jest jedną z najlepszych na świecie tenisistek. Po zeszłorocznym, historycznym sukcesie występuje najczęściej w nowej roli faworytki. Obserwuję to z dużym zaciekawieniem i radością, bo wychodzi na to, że jak postawisz sobie wysokie cele to możesz je osiągnąć. Per aspera ad astra – choć sentencja ta (jeżeli w ogóle jest znana) brzmi w Polsce „banalnie”, ale w realu banalną nie jest. To przede wszystkim lata monotonnej pracy i wyrzeczeń są fundamentem sukcesu Igi. Nie są one gwarancją, czego przykładem jest Ania ale są warunkiem koniecznym. Karierą Igi kierował tata i wujek, inteligentni faceci… Tata był olimpijczykiem i zna zawodowy sport. Od chyba od 3-5 lat, gdy Iga rozstawała się z Legią (historia, która mogła złamać jej karierę) jest znakomicie „prowadzona”. Stworzyli zespół, który Iga w pełni zaakceptowała; z młodym trenerem (Piotr Sierzputowski – 28 lat), Darią Abramowicz byłą zawodniczką – panią psycholog (lat 33) i jeszcze kilka osób. Tata nauczony doświadczeniem „innych rodzin w tenisie” odsunął się na bok i stworzył jej otwarte, profesjonalne, bez rodzinnej presji pole… Jak na nią patrzę, to widzę jak dojrzewa i to dojrzewa w pełni swoim rytmie (znakomitym dowodem na to jest „chemia” z jej partnerką w deblu z ostatnich turniejów- Bethanie Mattek-Sands, „rajskim ptakiem tenisa”, znakomitą, luźną, doświadczoną i usatysfakcjonowaną życiem 36-letnią amerykańską tenisistką z zupełnie innego świata niż jej młode koleżanki, która może jej wiele pomóc, nauczyć gry przy siatce ale też zachowania w kawiarni czy na bankietach, opowiedzieć o życiu, trochę jak mama czy starsza siostra) i wygląda na to, że jej to odpowiada i sprawia rzeczywistą przyjemność. Wiele młodych tenisistek i tenisistów ma „stare”, skupione, zmęczone, z wymalowanym mocną kredką stresem twarze. Cóż począć, gdy sukces dwudziestolatki to efekt 15 letniej szalenie absorbującej i stresującej pracy? Iga ostatnio już taka nie jest.

Wiesz, z nimi jest tak, że jedno umieją znakomicie, wiedzą o tym (podobnie jak to, że są inni, jeszcze „lepsi”) i na tym się koncentrują… trochę jak szaleni matematycy, tylko z nawykiem patrzenia pod nogi i z wielkim refleksem. Iga, jak pamiętam, nie wyglądała na osobę obciążoną kompleksami czy brakiem pewności siebie. Odwrotnie, ta buta i pewność wydawała mi się nawet momentami „na wyrost”. Nie wiem, jak się czuje w „otwartym świecie”, bo tenis wypełniał i z pewnością wypełnia jej życie w o wiele większym stopniu niż nam cokolwiek. I to zarówno w randze profesora czy z funkcją prezydenta. To jest nieporównywalne z niczym z czym miałem osobiste doświadczenie; te kategoryczne, niezmienne wymogi treningowe, terminy turniejów, ciągła „podróż”, rygory odpoczynku, wizerunku, diety i stu innych rzeczy organizujących życie od „a” do „z”. Aby odnaleźć w tym przestrzeń do wolności i nie wpaść w dół trzeba się nieźle natrudzić. Życzę tego Idze z całego serca.

Iga gra naprawdę znakomicie. Zna swoje „dobre i złe strony” i stale nad tym pracuje… gra coraz lepiej, z miesiąca na miesiąc. Ale o samym tenisie nie chce się przemądrzać, wolę słuchać co mówią byli zawodnicy. Rozmawiałem niedawno o Idze z moimi przyjaciółmi i pośrednio z Anią. Dziewczyny dalej utrzymują kontakt, choć jak na ich częstotliwość spotkań dosyć dawno się nie widziały, bo pandemia. Ostatnio radziłem im nawet, by Iga wyjechała z Polski spokojnie pracując nad swoim zawodem, z dala od tej „krajowej”, bezgranicznie głupiej i ciężkiej presji, gdzie pracy się nie ceni w ogóle i prawie nikt nawet nie chce zrozumieć jej sensu, przyczyny i skutku – chcą tylko igrzysk i piszą „jazda”. Czują się „dumni” jakby to oni właśnie mieli powód do tego, bo w jakiekolwiek sposób przyczynili się do jej wyników … a że nie mają, to bardzo łatwo mogą „się zawieść” i zaraz będzie „narodowa smuta” przechodząca natychmiast w bezpardonowy atak na wczorajszy „powód do dumy”. Zachowują się jak kibole z „Żylety” potrafiący sprać po twarzy zawodnika ze swojego „ukochanego” klubu, jak żonę niemalże. To może być dla niej więcej niż kłopot. Lepiej wyjechać i dalej robić to, co umie (a nie przyszło to łatwo) w otoczeniu ludzi, którzy doceniają sens, wartość pracy i talentu. U nas to prawdziwa, nieprzyjazna pustynia, gdzie rządzą emocje tłumu, gdzie kombinatorów jest na pęczki a zadowolonych z siebie, jak na lekarstwo. Jak Ciebie coś więcej interesuje w tej sprawie to przy okazji jestem do dyspozycji.

foto Sport.pl

2 Comments

  1. Zawsze pojawia się pytanie o indywidualne szczęście tych tresowanych od młodości dzieci. I to nie tych z sukcesami ale tych których owa tenisowa maszyna przeżuła i wypluła bo nie miały tej determinacji albo rodzice nie mieli takich pieniędzy. Nie rozumiem tego konceptu „sportu rodzinnego” ale akurat tenis z wielu względów jest dla mnie „obcy ideowo”.

    Polubienie

Dodaj komentarz