Politycy (po to są) muszą zaproponować ludziom wybór lepszego jutra – prosty, najlepiej jednoznaczny, ZWYCIĘSKI WYBÓR. Jeżeli tego nie rozumieją, to nie nadają się do wykonywania tego zawodu. Sami skazują się na przegraną, ale to jest mniej ważne… Nas skazują na przegraną a w konsekwencji do życia w warunkach i okolicznościach, których nie chcemy.
Wybór jest jeden. Jeżeli chcemy żyć jak Europejczycy, bezpiecznie i dostatnio, jeżeli chcemy by przestrzegane były nasze prawa i wolności, by państwem nie rządziła grupa matołów i złodziei trzeba zrobić wszystko, by odebrać władzę Kaczyńskiemu. To jest wybór, przed którym stoimy. Żaden inny. Tak też większość Polek i Polaków myśli i oczekuje, jak mówią wyniki ilościowe ostatnio przegranych (bo zmarnowano nasze głosy) wyborów, wczorajsze i dzisiejsze sondaże, intuicja i doświadczenia życia społecznego.
Szczegółowe kwestie nas mniej lub bardziej dzielą, co w naszej sytuacji daje zwycięstwo po raz trzeci Zjednoczonej Prawicy Kaczyńskiego. Partykularna gra w te podziały i akcentowanie różnic obnaża brak kompetencji politycznych, tych, którzy na to stawiają a niektórym ludziom „robi wodę z mózgów”, że jest niby „normalnie”, że ważniejsze od wolności, praworządności, naszej podmiotowej obecności w Unii Europejskiej jest to, czy ktoś mimo skandali i „partyjniactwa” księży chodzi do kościoła czy nie, bardziej mu się „podoba” ten czy inny polityk i jaką ma opinię na temat tysiąca ustaw, wegetarian, jogi czy nowoczesności.
Nie, nie jest „normalnie”, bo burzone są fundamenty naszego bezpieczeństwa. Zagrożona jest nasza wolność, suwerenność państwa coraz bliższego putinowskiego modelu, członkostwo w Unii, stabilność gospodarcza, w tym cen i budżetu. Właściwie zagrożone jest nasze bezpieczeństwo w każdej dziedzinie, za które jest odpowiedzialna władza; od służby zdrowia i edukacji, wojska, policji, sądownictwa, kultury, pieniądz po czyste powietrze, wodę i nośniki energii. Nie wiem jak długo trzeba powtarzać to co wiemy o praktyce i konsekwencjach rządów Kaczyńskiego a liderzy opozycji i tak i tak swoje… Wybór, jak to w naszej historii już bywało, jest między Wschodem i Zachodem, wolnością i kontrolą władzy a uzależnieniem i formą poddaństwa, między sprzyjającym władzy zacofaniem a współczesną wiedzą i nauką a nie między Hołownią a Tuskiem, Kamyszem a Trzaskowskim czy Biedroniem, Czarzastym i Muchą.
Wszystkie inne rozwiązania niż „jedna lista” dają pewne zwycięstwo Kaczyńskiemu. Ostatnio forsowana jest przez Hołownię i Kamysza a wtórują im liczni komentatorzy, którzy podobnie jak oni myślą tylko i wyłącznie o utrzymaniu swojej „pozycji”, gdy PiS będzie władał dalej koncepcja „dwóch list”. Progresywnej (KO i Lewica) i nowocześnie konserwatywnej (Hołownia, PSL+, ewentualnie Gowin, SD i inni). Żadna z nich nie ma szans wygrać z listą Zjednoczonej Prawicy, która ma stabilny od lat, kościółkowo-populistyczno-autorytarny elektorat sięgający 30-35%+, oparty na wierze i potrzebie „wodza”, resentymentach i emocjach a nie na rozumie w przeciwieństwie do „podzielonego” poparcia sięgającego dla każdej z dwóch list opozycyjnych w wersji optymistycznej +/- 5% jedynie 20% i całą „nadwyżkę” mandatów dla zwycięzców wynikającą z ordynacji d’Hondta zgarnie, jak poprzednio, Kaczyński i znowu wygra wybory.
Optymiści uważają, że ludzie są na tyle mądrzy, że jak pojawią się dwie lub więcej list po stronie opozycji to sięgną „po rozum do głowy”, odsuną się od niezdolnych do zjednoczenia „myślących tylko o sobie” (tym bardziej, że nie wiadomo kto znajdzie się na tej liście Hołowni, Kamysza+ i co ci „nieznani” kandydaci zrobią w przyszłości) i zagłosują na KO i Tuska i w ten sposób pokona się Kaczyńskiego. To jest w czystej formie „myślenie życzeniowe”, preferowane u nas jako reakcja na rzeczywistość od wieków. Nie ma na to żadnych racjonalnych przesłanek. Doświadczenie wszystkich wcześniejszych wyborów temu przeczy. Wygrywają ci, co prowadzą w sondażach, są zjednoczeni i w sposób jednoznaczny są w stanie określić wybór przed którym stają ludzie a nie konkurują „wewnętrznie” między sobą o chcących przede wszystkim „tego samego” wyborców.
Oczywiście, tacy też będą i lista KO i Lewicy dostanie kilka procent więcej, ale nie w ilości rozstrzygającej (zwycięstwo z ZP Kaczyńskiego) i będzie to miało negatywny wpływ na wynik końcowy; tylko ułatwi konsolidację elektoratu Zjednoczonej Prawicy („wina Tuska” + „lewactwo”) wzbogaconego o tych, którzy zwykle głosują za „zwycięstwem” i za tymi, którzy rządzą, bo boją się „nowego” plus d’Hondt.
Tylko jedna lista pozwala zebrać wszystkich (albo prawie wszystkich), którzy przede wszystkim mają dość rządów Kaczyńskiego pod jednym parasolem (nachalnie propagowana przez PiS i podtrzymywana przez innych „wina Tuska” się rozmywa, są też „nowi”) odkładając mniej istotne, szczegółowe różnice „na później”, dając premię wśród „niezdecydowanych” za sondażowe „zwycięstwa” i „jedność” a na koniec istotną premię w liczbie mandatów „od d’Hondta”.
Zresztą, co ciekawe, jak mówią pogłębione badania, „elektoraty” partii opozycyjnych różnią się sporo od tego, co mówią i myślą o nich liderzy tych partii. Nie jest tak, jak w przypadku PiS-u, gdzie wyborcy/wyznawcy nie mają tego rozdwojenia…
I tak elektorat Hołowni bliższy de facto jest elektoratowi Lewicy i z PSL-em czy Gowinem zapewne nie ma wiele wspólnego, elektorat PO wcale nie jest tak „konserwatywny” jak myśli kilku jej polityków a zwolennicy Lewicy w ogóle nie przepadają za decyzjami i sposobem działania liderów partii, na którą wskazują w sondażach, bo opowiadają się za zbiorem pojęć a nie Czarzastym czy Biedroniem a w dodatku do Tuska i PO czują żywą niechęć, PSL, Gowin i inni szorują po dnie na granicy progu w najlepszym przypadku a ich wyborcom najbliżej jest do PiS-u. Podziały przebiegają w wielu przecinających się w różnych miejscach płaszczyznach i stworzenie na ich podstawie w miarę jednorodnych, konkurujących ze sobą bloków jest zadaniem niezmiernie trudnym i grożącym niepowodzeniem. Co innego, gdy nadrzędny cel wymaga taktycznego, jednorazowego zbliżenia wszystkich, by zwyciężyć PiS. To jest logiczne i do zrozumienia.
Ostatnio Kaczyński powiedział, że rezygnuje z funkcji w rządzie, bo musi przygotować partię do wyborów. Trudno mu się dziwić, robi to co trzeba, ale aż strach pomyśleć, co to znaczy, gdy cała siła państwa ma temu służyć. Nieograniczone fundusze, propaganda równa Putinowskiej, wszystkie instytucje, służby, firmy i urzędy… Nie, to nie jest „normalne” i wybory, jak wszyscy wiemy nie będą uczciwe.
Rok przed wyborami właściwie powinno już być wszystko, co najważniejsze postanowione, przygotowywane, rozpisywane na role, konta, miesiące i dni.
Niestety, mimo, że politycy opozycyjni też muszą o tym, co napisałem, wiedzieć i to rozumieć działają wbrew sobie i na naszą szkodę. Tak jakby satysfakcjonowała ich koncesjonowana przez Kaczyńskiego pozycja w opozycji, jakby nie chcieli przejąć odpowiedzialności i władzy, jakby nie potrafili zwyciężać. Jakby to, co się z Polską Kaczyńskiego i naszymi aspiracjami dzieje w gruncie rzeczy akceptowali. Wszyscy oprócz Donalda Tuska, ale on sam chyba sobie nie poradzi. Piszę „chyba”, bo może się coś zdarzy, co zmieni ten najbardziej prawdopodobny scenariusz.