Słabo, bardzo słabo przedstawiać się dzisiaj jako „polski konserwatysta”. Chcę napisać o tym nie dlatego, żebym im współczuł, o nie (choć może trochę mi żal kilku niegdysiejszych przyjaciół), tylko dlatego, że odnoszę wrażenie, że oni sami pogubili się doszczętnie i nie widząc już dla siebie ratunku, tu i teraz w Polsce, wszystkich prowadzą do katastrofy.
Ze względu na formę „tego mojego pisania” aby zostać lepiej zrozumianym i aby zachować mimo wszystko szersze niż tylko lokalne spojrzenie dwie krótkie, wprowadzające uwagi: przez konserwatyzm proponuję jego syntetyczne, podstawowe rozumienie jako pogląd, którym kierują się ludzie, których celem jest zachować, chronić i bronić tego, co według nich jest podstawą porządku i ładu. Potocznie, dla szerokiej widowni popkultury to obraz angielskiego gentlemana (dżentelmena), elegancko, klasycznie ubranego i wiernego konwenansom (dlatego pewnie Wróbel z TOK FM albo Szułdrzyński z Rzepy z taką częstotliwością zapinają muszki przy kołnierzyku koszuli, bo wątpię, że je wiążą i w dobie pandemii prezentują się na tle współczesnych wnętrz nowo wybudowanych dworków z pejzażykami Fałata na ścianach), ale w polityce to pogląd znacznie poważniejszy, bo pozwala odszukać we współczesności kontynuację, pewien szkielet ewolucji społecznych nadając bezpieczne ramy dla pojawiających się ciągle nowych trendów, poszukiwań wolnych umysłów i kolejnych przełomów technologicznych. Konserwatyzm jest w swojej istocie zachowawczy, defensywny i stabilizujący. Niektórzy współcześni konserwatywni myśliciele (w dobie przełomu technologicznego niosącego kolejne zmiany cywilizacyjne; społeczne, demograficzne, polityczne, migracyjne, emancypacyjne), daleko stąd, gdzieś za morzem w Ameryce idą jeszcze dalej. Widzą konserwatyzm w dynamicznym procesie twórczego sporu między nim a liberalizmem, gdzie konserwatyzm niesie wartości spójności, wspólnoty historii i kultury koniecznej do współpracy i zachowań zbiorowych w liberalnym świecie wolności jednostki, niezbywalnych praw człowieka i obywatela do swojej oryginalności, swobody oceniania i wolności wyboru. Ale po tym wstępie wróćmy na ziemię i wejdźmy w skórę nadwiślanego konserwatysty „pod przewodnią rolą populistycznej partii”, która sama definiuje się „jako konserwatywna” a w dodatku skutecznie zgarnia pod swój parasol, tych którzy lubią siebie nazywać „konserwatystami”. Jak połączyć konserwatyzm z populizmem? To pierwsze tragiczne pytanie, które powinni sobie zadać „polscy konserwatyści” gdyby byli konserwatystami w przytoczonym przeze mnie w tym akapicie znaczeniu.
„Zachować”, „chronić”, „bronić” to czasowniki, którym gramatyka języka polskiego narzuca odpowiedź na pytanie w formie biernika – kogo, co? Nie tylko zresztą gramatyka ale też logika i praktyka życia społecznego, co ma o wiele poważniejsze konsekwencje niż tylko zdarzające się przecież błędy gramatyczne, które można poprawić jednym kliknięciem. To jest już drugie dramatyczne pytanie przed którym stają nieszczęśni „polscy konserwatyści” i to bez względu na to czy rządzi i narzuca ideologię partia populistyczna czy nie. Choć trzeba przyznać, że narzucana przez nią opowieść tę dramaturgię pytania wpisaną w naszą historię i kulturę potęguje, doprowadza do groteskowej formy; ośmiesza i przeraża zarazem.
Choć jak wiemy dla Kaczyńskiego istotą polityki jest zdobycie i utrwalanie władzy to jednak, choć rzadko, to zmuszony jest od czasu do czasu na jakieś ideologiczne uogólnienie, słowotok tworzący nadbudowę dla autorytarnych rządów. Ostatnio w świątecznym wywiadzie w Rzepie, w”konserwatywnym” dzienniku, jak chcieliby jej redaktorzy, powiedział, że jego partia (i on sam) była i jest atakowana, bo „broni” tożsamości i tradycji Polski i to właśnie ta „tożsamość i tradycja narodowa” (a nie czysta władza – moje uzupełnienie) jest dla PiS wartością nadrzędną, pierwszą przyczyną, absolutem wręcz. Woda na młyn „polskich konserwatystów” wydawałoby się na pierwszy rzut oka. Ale zatrzymajmy się na chwilę i popatrzmy, co to znaczy w praktyce.
Cóż zatem „polski konserwatysta” w praktyce według Kaczyńskiego ma „zachować”, „chronić” i „bronić”? Nawet z bardzo dobrą wolą pojawia się obraz jak ze złego snu. To jakaś zmitologizowana i zakłamana wersja sarmacko-romantycznej wizji zanarchizowanej, choć zawsze „wiernej” i oddanej w opiece Matce Boskiej „wspólnoty”, gdzie spoiwem jest wola polityczna jednostki a nie prawo, gdzie władza zdobywa swoją legitymację dzięki lojalności osiągniętej wręcz feudalnymi metodami (rozdawane jednostkowo przywileje, sojusz kościoła i tronu, traktowanie obywateli jak poddanych, którym władza, za głosy w wyborach (jeszcze) zapewnia bezpieczeństwo i środki do przeżycia), ale praktycznie jej nie sprawuje, bo istotne grupy społeczne nie uznają takiej władzy. Wszystko to uzupełnione jest państwowym XX wiecznym nacjonalizmem i metodami socjotechnicznymi z czasów totalitaryzmów; kłamstwo w propagandzie, behawioralna psychologia społeczna – wzbudzanie lęku, budowanie odruchów wspólnoty przez kreowanie wrogów. W praktyce życia codziennego to jest prywata i złodziejstwo „uprzywilejowanych”, przyzwolenie na przemoc w rodzinie i na ulicach, pedofilię i nadużycia finansowe w kościele, przemoc fizyczną, słowną i symboliczną wobec mniejszości narodowościowych, seksualnych. Wsobność. Chorobliwy opór przed równouprawnieniem kobiet lekceważenie ich praw i aspiracji. Lekceważenie i pomijanie jednostki, bo wartością jest „naród” reprezentowany przez „jedynie słuszną partię”. Niechęć i wrogość do obcych, w tym Zachodu, Unii Europejskiej. Hipokryzja, kicz, kłamstwo i jeszcze raz kłamstwo w języku, w instrumentalnym traktowaniu historii i kultury. Gdy dodamy do tego zacofanie i skrajną niekompetencję to mamy „narodowy konserwatyzm” pisu w wersji hard – ośmieszony, doprowadzony do skrajności, skarlały i kompletnie bez sensu. Słabo, bardzo słabo teraz przedstawiać się jako „polski konserwatysta”.
Na koniec pokuszę się na pewną wstępną, bardzo szkicową jedynie, systematykę „polskich konserwatystów”. Podzieliłbym tę grupę na 4 podstawowe kategorie, choć w niektórych przypadkach nie występują one w formie „czystej”, granice się zacierają i grupy nachodzą na siebie a ich przedstawiciele przechodzą dość swobodnie z grupy do grupy.
- Konserwatyści „bez właściwości” – tych jest najwięcej, stanowią tzw. „większość konserwatywną” przywoływaną przez politologów i socjologów i najczęściej utożsamianą z ludźmi chodzącymi do kościoła. W swojej większości, jak myślę, nie są jednak w stanie sprecyzować swojego poglądu, łatwo ulegają wpływom, choć przede wszystkim interesuje ich własne „tu i teraz”. Mają dość ograniczone „kompetencje do wolności”, bo w znacznym stopniu są uwarunkowani swoją sytuacją życiową; materialną i środowiskową ograniczającą często do minimum możliwości wyboru. Ich egoizm i sytuacja materialna powoduje, że są bardzo wrażliwi na bodźce ekonomiczne.
- Konserwatyści „behawioralni” – to najsilniejsza grupa, aktywna i walcząca. To ludzie świadomi zachodzących współcześnie zmian i obawiających się ich skutków. Sięgają często do przeszłości afirmując ją, co w polskiej tradycji prowadzi do dominacji mitu romantycznego a w konsekwencji prymatu ducha nad intelektem (szkiełkiem i okiem), co wzmaga lęk przed współczesnością i nowoczesnością, którą traktują, jak przekleństwo. Są przedmiotem (ze strony „konserwatystów instrumentalnych’) i zarazem podmiotem (wobec „konserwatystów bez właściwości”) działań i odruchów behawioralnych. Z tej grupy wywodzą się ideolodzy „polskiego konserwatyzmu”, co również wytrąca go na wąski margines ze światowego konserwatyzmu, bo chyba nigdzie na świecie konserwatyzm nie jest tak blisko, wręcz, jak z matką, związany z romantyzmem, jak w Polsce.
- Konserwatyzm „pomroczny” – (pozwoliłem sobie zapożyczyć ten termin od pewnej pisarki feministki, która użyła go w odniesieniu do grupy „dziadersów”, którzy też niejednokrotnie lubią nazywać siebie „konserwatystami” lub co jeszcze ciekawsze „liberalno-konserwatystami” co bardzo dobrze oddaje charakterystykę tej i przeze mnie wyodrębnionej grupy) – ogarnia ludzi, którzy nie wiedzą, co z sobą zrobić, bo chcieli by i tak i tak, ale są tak mocno przyzwyczajeni do posiadania racji, że mimo wewnętrznej sprzeczności (której często nie zauważają) upierają się, że można połączyć deklarowaną wolność osoby i jej równe prawa z odmową wyrażania przez nią swojej opinii, bo jest niezgodna z ich utrwalonym, tradycyjnym poglądem na świat i ludzi. Można taki stan porównać do bólu fantomowego, tylko nie wiadomo czego brak… przyzwyczajenia, tradycji czy deklarowanych wartości. To kłopot „polskich konserwatystów” z pogranicza romantyczno-katolickiej wizji i nowoczesności.
- Konserwatyzm „instrumentalny” – to stosunkowo wąska ale dzisiaj odgrywająca dominującą rolę grupa cwaniaków pod silnym przywództwem, którzy dla zdobycia władzy i pieniędzy postanowiła wykorzystać współczesne metody manipulacji i wykorzystywania danych oraz łatwo im podatny konserwatyzm „bez właściwości” dla zdobycia władzy i osiągnięcia swoich celów. Zawarłszy sojusz z kościołem wykorzystują przemoc symboliczną – religię, martyrologię i nacjonalizm i uprawiają propagandę narzucającą język pełen „konserwatywnych konotacji”, propagują mity sarmacko-romantyczne i realizują tzw. politykę historyczną burząc pomniki i stawiając nowe, ale zawsze w imię Boga i Narodu, tradycji i tożsamości. Ten konserwatyzm „instrumentalny” właściwie niczym nie różni się od populizmu, ale bardzo skutecznie wykorzystuje pozostałe „konserwatyzmy” – ten bez właściwości, behawioralny i pomroczny i dlatego w polskim (choć nie tylko) wydaniu jest aż tak ważny i groźny zarazem.
Na oddzielny szkic zasługuje jeszcze estetyka „polskiego konserwatyzmu”, ale to innym razem. (Dlatego „na początek” wybrałem zdjęcie z jednej z jakże popularnych i propagowanych przez władzę rekonstrukcji historycznych.) Teraz chciałem się skupić na problemach, przed którymi chowają się „polscy konserwatyści” oddający swoje losy i umysły Kaczyńskiemu i jego populistycznej partii lubiącej nazywać się „konserwatywną”. Instrumentalnie konserwatywną… Słabo, bardzo słabo to widzę.