02.02.2021 / Listy i rozmowy

Wczoraj wczesnym popołudniem odwiedziłem opustoszałe Krakowskie Przedmieście. Spacer w czasie pandemii. Otwarte bramy ASP i Uniwerku patrzyły na siebie i nikt ich nie przekraczał. Nie było dziewczyn z ASP, nikogo nie było, ale przynajmniej coś nowego… w oddali lśnił dopiero co położoną, łososiową elewacją Pałac Czapskich, który, jak czytałem, czeka wiosną „nowe otwarcie”. Zajrzałem „na mój” Uniwersytet a tam „pusto wszędzie, głucho wszędzie” – przygnębiająca pustka, ale też zwróciłem uwagę, że gmachy ładnie odświeżone a mały dziedziniec, przy którym kiedyś był nasz dziekanat jest po renowacji. Bez ludzi wyglądał jak zamknięty, klasztorny , muzealny obiekt. Wracając na Królewską wstąpiłem do księgarni Bolesława Prusa, gdzie od razu zszedłem po schodach na dół, tak instynktownie, z przyzwyczajenia z dawnych lat, choć tym razem bez żadnego sprecyzowanego celu, trochę nostalgicznie, trochę dla zabicia czasu. Oprócz mnie był tam chyba jedynie księgarz/kasjer w masce przy wejściu, na górze. Na dole, przy stołach z książkami byłem zupełnie sam. Podszedłem do „moich”, z wiedzy o literaturze, gdzie jak z zestawu degustacyjnego, wybrałem coś, co może mi smakować.

Kupiłem i teraz czytam ” Ryszard Przybylski – Tadeusz Różewicz Listy i rozmowy 1965 – 2014″, które podała do druku, opracowała i wstępem opatrzyła Krystyna Czerni a wydało wydawnictwo Sic w 2019 roku. Nie będę pisał o tym bogatym zbiorze korespondencji. Każdy może do niego sięgnąć i zanurzyć się w tok myśli i uczuć tam zawartych, sama przyjemność i moja opinia na ich temat nie ma większego znaczenia, jak myślę. Trzeba spróbować samemu i nie tylko dlatego, że jest to prywatna korespondencja, której komentować w pewnym sensie „nie wypada”, ale jest zarazem tak bogata i wielowątkowa, że nie ośmieliłbym się na żadne uogólnienia. Po prostu polecam tę lekturę, naprawdę warto… Chciałbym napisać o czymś innym.

O czasie, który chyba bezpowrotnie minął. O czasie pisania, czytania. Czasie rozmowy. W języku, który jak czujna ważka reaguje na to co w koło „czytanie”, „pisanie”, „rozmawianie” coraz częściej zawiera się w powszechnie używanym, dominującym „komunikowaniu się”, co nawet bez głębszych analiz, intuicyjnie nie jest przecież tym samym.

Pewnie są jeszcze nieliczni i bywają takie rzadkie sytuacje, że sięga się po pióro, cienkopis, ołówek i zamiast maila, esemesa, rozmowy telefonicznej piszemy w skupieniu, samotności i ciszy długi list lub choć kilka krótkich zdań na widokówce z podróży, jak Różewicz z Przybylskim. Rzadko też w skrzynce pocztowej oprócz rachunków, wezwań i prospektów reklamowych oczekujemy koperty z napisanym do nas listem od osoby, na który czekamy. Jeszcze rzadziej czujemy tęsknotę, która powoduje potrzebę napisania i podzielenia się z drugą osobą swoimi myślami i wrażeniami. Jak nas ogarnie taki stan najczęściej dzwonimy i przekazujemy w skrócie, bo szybko, zniecierpliwieni bardziej informacje niż myśli i wrażenia, które zaraz po zakończeniu rozmowy giną i trudno do nich wrócić. Wymusza to też szybką, natychmiastową reakcję i odpowiedź… i taki dialog zwykle kończy się razem z rozłączeniem telefonu. Wszystko dzieje się szybko, bardzo szybko czyli siłą rzeczy skrótowo. Za szybko, po łebkach. Dziwne to wszystko i nie ma nic wspólnego z pisaniem listu i czekaniem na niego. Z rozmową, którą to pisanie i czytanie prowadzi. Choć żyjemy wygodniej i powinniśmy mieć dzięki temu więcej czasu dla siebie spieszymy się ciągle i na pisanie, czytanie, rozmowę czasu nam brakuje. A teraz? Już mija rok czasu pandemii, ograniczonych relacji, braku kawiarni i pustych uniwersytetów, teatrów, kuluarów, salonów… Do samotności można się przyzwyczaić i co więcej, można ją polubić.

Powiecie, że przesadzam. Przecież współczesne formy komunikacji ułatwiają relacje a dzisiejszy czas to wzmożona aktywność na tym polu. Internet, maile, rozmowy na wizji, „na Skypie”, „WhatsAppie”, Facebooku, Instagramie, Messengerze i dziesiątkach innych dzisiaj na wyciągnięcie ręki dostępnych form komunikowania się, ta cała nasza rewolucja technologiczna powoduje, że łatwiej, szybciej, wygodniej i globalnie możemy wymieniać się informacjami. Chciałoby się rzec, że nie tylko informacjami…, że pojawia się miejsce na przekazanie myśli i wrażeń, na „bycie ze sobą” w czasie rzeczywistym, mimo że dzieli nas odległość, która przestaje mieć znaczenie. Bez oczekiwania, szybko i bezpośrednio. Ale coś tu nie gra. Wiem, że tak nie jest. To „szybko i bez oczekiwania” powoduje, że zagubiliśmy gdzieś czas wypełniony myślami i namysłem. Spójrzmy w nasze archiwa korespondencji cyfrowej i porównajmy je z „Listami i rozmowami Różewicza i Przybylskiego”. To dwa odległe od siebie światy. Powiecie, że zawsze nieliczni piszą i rozmawiają tak jak oni i że mailowo, współcześnie można tak samo, a nawet jeszcze „bogaciej”. Wątpię w to. Współczesne formy wymuszając tempo „komunikacji” znoszą równocześnie czas na refleksję, przemyślenia. Trochę tak, jakbyśmy zapomnieli, że w ogóle coś takiego istnieje. Tak jakby „sprawność” i „wygoda” zastąpiła to, co miała ułatwić. Oczywiście, z pewnością są wyjątki potwierdzające tę regułę.

Myślę, że gdy zmieniają się narzędzia to i my się zmieniamy. Choć pewnie „można byłoby” to jednak nie można z tej prostej przyczyny, że za taką rozmową już nie tęsknimy, nie potrzebujemy jej, nie oczekujemy. Spójrzmy na siebie uważnie. Jestem z pokolenia, które rozmawiało do świtu w gronie przyjaciół i pisało listy a teraz wymienia maile i pisze posty na Facebooku, założyłem blog i rzucam myśli w pustkę, jak dzisiejsze Krakowskie Przedmieście i Uniwersytet. Zmieniłem się, choć czytając „Listy i rozmowy” Przybylskiego i Różewicza tęsknię za tymi latami, gdy choć czasu i wygody miałem w sumie o wiele mniej, to na rozmowę (bywało, że i pisanie) nigdy mi go nie brakowało. Blisko 50 lat rozmowy bliskich sobie ludzi zawartych na ok. 550 stronach i 43 ilustracje a tam kaligraficzne, piękne ręczne pismo, z twarzą, ale też czasami koślawe, wykrzywione bólem, pisane drżącą ręką, ze skreśleniami… i jeszcze rysunki, dedykacje, zdjęcia… jeszcze raz polecam.

Polecam przede wszystkim tym, którzy wiedzą lub przynajmniej chcą wiedzieć kim był Tadeusz Różewicz i Ryszard Przybylski i co pozostawili po sobie. Niestety sądzę, że konsekwencją zmiany, którą tak szkicowo próbowałem przedstawić jest między innymi i to, że z braku czasu i tempa „komunikowania się” tracimy ciekawość, by poznać kogokolwiek. Nawet Różewicza i Przybylskiego… Zainteresowani w większości jesteśmy tylko sobą i wzajemnym informowaniem o sobie, byle szybko i łatwo, że ten drugi właściwie nie jest już nam potrzebny. Wystarczę „ja” i anonimowa, otwarta sieć.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s