W grudniu, kilka dni przed świętami, w witrynie księgarni artystycznej na Ogrodowej, samotnie (jedyna książka w witrynie), wyraziście eksponowany zielenią (lubię zielony kolor, podobnie jak Chagall i jak widać Sasnal) jednego z jego obrazów leżał dopiero co wydany, nowy, prosto z wielkiego świata album „Wilhelm Sasnal”; „First published in the United States of America in 2020 by Rizzoli Elektra, New York” a w nim bogato i pięknie ilustrowany przegląd prac artysty z lat 1997-2020, jego zdjęcia, kadry z filmów, pełna lista prac i obszerne teksty krytyczne; Adriana Searle, Kasi Redzisz, Briana Dillona i Pavela Pysia. – Dostaliśmy jedynie 20 egzemplarzy, zostało dosłownie kilka, to absolutna nowość – powiedział sprzedawca jakby chciał usprawiedliwić kosmicznie świąteczną cenę x 2. Zapamiętam to… bożonarodzeniowe zdzierstwo – choć tak pomyślałem kupiłem sobie prezent, przecież nie będę żałował…

Nie żałuję i to nie dlatego, że Sasnal jest bardzo dobrym malarzem, uznanym, oglądanym, kupowanym, kolekcjonowanym. Już bardzo drogim. Że mimo ciągle młodego wieku (1972) można go oglądać w Guggenheim Museum, w Galerii Saatchi, Tate Modern w Londynie, Centrum Pompidou, Abbemuseum w Eindhoven, w Bazylei, Zurichu, Monachium czy Museum of Modern Art w Nowym Jorku. Że zaciekawia i inspiruje wielu i wszędzie, prawdopodobnie jak nikt przed nim na taką skalę w całej historii polskiego malarstwa…
Parę miesięcy wcześniej, 26 czerwca, Wilhelm Sasnal 4 przecznice od Ogrodowej, przy Złotej, vis a vis Złotych Tarasów, na ścianie warszawskiego liceum malował przez kilka dni czarny, dwukolorowy mural (a właściwie świecki, dwuścienny dyptyk) z portretami Jacka Kuronia, który teraz codziennie patrzy z bardzo bliska na swoje miasto i przypomina nam o sobie. Jacek Sasnala- to ikoniczne, wielkie powiększenie twarzy i muralowa kopia z młodości milicyjnego/więziennego zdjęcia z 1965 roku, gdy w lipcu, 55 lat temu Jacka skazano po raz pierwszy. Usta i oczy i znane nam rysy, które widać najlepiej z daleka, takie to są wielkie powiększenia. O ile pamiętam o 18.00 miało rozpocząć się uroczyste odsłonięcie pracy artysty. W Warszawie tego piątku był wiec Rafała Trzaskowskiego kończący pandemiczną kampanię przed I turą wyborów prezydenckich, których nie powinno być. „Anka nie chodzi głosować…” – to tytuł jednej z prac Sasnala, chyba teraz w kolekcji Staraka.
Najpierw padał duży, letni deszcz, potem się wypogodziło. Ludzie się w końcu zeszli, sto, może dwieście osób. Wielu znajomych. Piękne i ważne przemówienia; brat Jacka, Janek Lityński, Andrzej Seweryn czytał fragment z pism Jacka. Mówili też wiceprezydentka Warszawy, dyrektorka szkoły, burmistrz Woli. Był też Wilhelm Sasnal. Mówił cicho, ciepłym głosem, prosto, prywatnie, w t-shircie i trampkach, drobny, z bokobrodami, delikatny… wielki, chyba teraz największy polski malarz… Mówił, że to ważne, że wiedział, że musiał to zrobić, że „nie mógł przegrać konkursu”, bo Jacek to był piękny i cholernie dobry i ważny człowiek. Potem w gronie kilkunastu osób na zaproszenie pomysłodawców i organizatorów (Wolskie Centrum Kultury) przy długim stole w otwartej knajpce miało miejsce spotkanie; rozmowa i kolacja w „Jasiu i Małgosi” kiedyś na Marchlewskiego, teraz na Jana Pawła II, w lubianej, popularnej, „codziennej”, jak bywa nazywana twórczość Sasnala klubokawiarni lekko stylizowanej „na PRL”. Wilhelm Sasnal – jakiż to bezpośredni, uśmiechnięty, życzliwy i ciekawy ludzi człowiek! Jak z innego, lepszego świata. Wtedy zrozumiałem znacznie więcej z jego malarstwa niż po wizytach w galeriach i muzeach sztuki współczesnej gdzie oglądałem jego prace. Podobały mi się od zawsze, tak jak Nowosielski, Wróblewski; jego kolory, zdecydowana, prosta kompozycja, precyzja i wyrazisty temat, ale gdy teraz dodałem do tego tę zobaczoną z bliska życzliwą ciekawość, to wiem, że on swoich obrazów „nie wymyśla” i nie ma przesady w jego kredo, że „fikcji nie maluję” – że maluje naprawdę, maluje co spotkał, co ma w pamięci, co widzi, przeżył i czuje. Do czego ma stosunek emocjonalny. Ludzie, przedmioty, drobiazgi, zjawiska i kolor – tworzywo malarza. Ważne i „przeżyte”, jak Jacek.
Można spotkać w opracowaniach a niektórzy pamiętają słowa Sasnala, którymi tłumaczył swój bojkot nagrody TVP Kultura z 2009 roku, gdy prezesem „publicznej” był prawicowiec, którego nazwiska nie ma potrzeby pamiętać i przywoływać: „Brzydzę się ludźmi, którzy dyskryminują innych ze względu na orientację seksualną, pochodzenie czy kolor skóry. Brzydzę się kimś, kto nie brzydzi się faszyzmem”. Oczywiście, Jacek Kuroń powiedziałby z pewnością słowo w słowo to samo. Ale jest też widoczna różnica. Jacek był centrum świata nawet w swoim mieszkaniu na Żoliborzu, dominował, był duszą towarzystwa, mówił głośno i pewnie. Sasnal natomiast jest delikatny, skromny, słucha i patrzy z ciekawością, mówi cicho, bardziej do jednej osoby niż do wszystkich… za to obrazy są wyraziste, z mocnym kolorem, pełne treści. W największych muzeach świata. No cóż… polski polityk i światowy malarz.
Jeszcze słowo o spotkaniu i malarstwie Sasnala. Razem bardzo pasują do siebie. Twórca i jego prace. Są integralni, wrażliwi, dialogowi. Świetnie się stało, że Wilhelm Sasnal nie dał sobie odebrać projektu muralu (dyptyku) z Jackiem. Mamy w Warszawie jedną z najcenniejszych ścian świata x 2.

Nie, nie żałuję tych pięciu stów za książkę. To mała cena za możliwość sięgnięcia ręką po twórczą życzliwości do ludzi i świata i własne wspomnienia. Jacek i Wilhelm Sasnal, malarz. A dzisiaj, w dodatku są moje urodziny więc czas na przyjemności i dobre myśli o dobrych ludziach.

foto PB i Kazio Wóycicki 26.06.2020.