21.02.2021. / Ból głowy z IPN

Na początku kilka ogólnych (może zbyt ogólnych?) uwag. To wiedza i praca są motorami rozwoju cywilizacji a nie polityka, która najczęściej jest jedynie walką o władzę, a co gorsza, przez wielu tak właśnie jest definiowana. To nie łaska bogów, mit, legenda, duchy bohaterów i narodów zapewniają bezpieczeństwo i dostatnią przyszłość ale współpracujący ze sobą rozumni ludzie i ich elity, naukowcy, inżynierowie, lekarze i ludzie kultury nadający ich pracy sens i wyrażający wartości. Te ogólne tezy nie są intuicjami i wierzeniami lecz faktami udowodnionymi przez wieki naszej historii i rzetelną naukę. Polityka powinna zapewnić wybór najlepszych rozwiązań ze zbioru różnych możliwości i służyć ludziom.

A teraz o „polityce historycznej” w ogóle i IPN w szczególe. Mam przyjaciela starszego ode mnie o 10 lat, z rodziny tradycyjnie patriotycznej, raczej romantyka, z zamiłowania historyka, publicystę i erudytę – wielkiego zwolennika i propagatora „opowieści”, snucia narracji o duchu i imponderabiliach narodowych, bo spójność i więzi społeczne według niego na tym polegają, co prowadzi go do apologii „polityki historycznej” jako takiej. Twardo uważa, że wszystkie państwa narodowe taką politykę prowadzą i polskie państwo i rządzące siły polityczne powinny też swoją/narodową „narrację” snuć/narzucać i uznaje, że wielkie błędy III RP to między innymi zaniechanie jej prowadzenia. PiS to wykorzystał i między innymi dlatego mamy, co mamy. Oczywiście, ta droga myślenia kieruje go do instytucji IPN, której powstanie w pełni popierał i popiera, ba, nawet w niej pracował i chętnie by nią kierował, jak myślę. Mam też drugiego znajomego, wieloletniego przyjaciela ze szkolnej ławki, z domu pełnego książek, głównie historycznych, w którym ojciec produkował w ich kawalerce chałupniczo kalejdoskopy, powielał Biuletyn Informacyjny i Robotnika KOR-u (Pomagaliśmy mu a On rozmawiał z nami o historii, tej zakłamanej w szkole, i tej prawdziwej, z doświadczeń, przekazów i książek. Zmarł na zawał w czasie jazdy pociągiem na Roztocze, w lipcu, w przededniu sierpnia’80.) dziś profesora Instytutu Historii PAN, od zawsze zainteresowanego historią dwudziestolecia międzywojennego, pracowitego i skromnego, „bez parcia na szkło” autora ostatnio wydanej wybitnej pozycji „Kresowy kalejdoskop. Wędrówki przez ziemie wschodnie Drugiej Rzeczypospolitej 1918-1939” (Wydawnictwo Literackie 2018), z którym stosunkowo niedawno, na długim spacerze rozmawialiśmy o „polityce historycznej” i historii jako przedmiotu badań, gdzie autor zdecydowanie twierdził, że indoktrynacja i upolitycznienie historii szkodzi jej badaniu, rozumieniu i wyciąganiu wniosków a zupełnie już marginalizuje, to co jest solą historii a mianowicie historie ludzi, ich życia, ich indywidualnych i zbiorowych rzeczywistych losów. Ja natomiast będąc od lat uczulony na wszelkie przejawy manipulacji i indoktrynacji, w młodości zafascynowany Gombrowiczem i Mrożkiem, Vonnegutem i Hesse i kształcąc się w zakresie rozpoznania magii świata przedstawionego i „złych i dobrych słów”, gęby, symboli i znaczeń w kulturze, w tym w kulturze masowej i polityce do „polityki historycznej” włącznie i zależnych od polityków instytucji jej służącym miałem i mam wielką awersję, że tak powiem, akademicko pryncypialną, bez złudzeń, wątpliwości i dzielenia włosa na czworo. Z pierwszym rozmówcą stale i to coraz bardziej dynamicznie polemizuję (licząc na zrozumienie i ewentualną korektę sądu, ale chyba są to nadzieje płonne, bo postawa ta wydaje się bardzo silnie zakorzeniona w polskiej tradycji, głównie o romantycznej proweniencji) drugi podrzuca mi argumenty jakby od środka, z warsztatu historyka.

Mam awersję, wręcz drgawki w obszarze istotnej dla mnie „rozumnej moralności”, gdy ktoś mówi mi ex cathedra, co jest dobre a co złe, słuszne czy niesłuszne zamiast przedstawiać fakty i argumenty bym mógł określić swój pogląd na sprawę. Ekspresja, emocje to sfera zarezerwowana dla sztuki i specyficznego dialogu twórca – odbiorca.

Rozumiałem i rozumiem zamysł „grubej kreski” Tadeusza Mazowieckiego jako otwarcie drzwi na przyszłość a wszystkie poza prawne (sądowe) kategoryczne, instytucjonalne rozstrzygnięcia wartościujące historię, w tym lustracja budziły mój niesmak od pierwszych dni wolności jako polityczne narzędzie wykorzystywane w bieżących rozgrywkach między partiami i ludźmi a pomysł powołania IPN jako odrębnej, a nie w ramach samodzielnej i niezależnej, obdarzonej autorytetem Polskiej Akademii Nauk nowej instytucji państwowej uzależnionej od władzy politycznej przyjąłem jako zwycięstwo partykularyzmu (kontroli) i chęci odwetu i/lub szantażu na przeciwnikach. Więc dzisiaj nic mnie nie dziwi. Mimo starań pierwszego prezesa IPN-u, prof. Kieresa (prawnika, nie historyka), by IPN był względnie niezależny i suwerenny w swojej działalności naukowej, badawczej oczywiście dość szybko spełzły na niczym. Nie da się pogodzić bowiem politycznych racji, ambicji i strategii nadzorców z definicji zmiennych i uwikłanych w gry polityczne, by nagle ten Instytut stał się „autonomiczny i wolny od polityki”. Lata 2005-2007 z ich wzmożeniem lustracyjnym były jedynie uwerturą instrumentalnie traktowanej historii ludzi i zbiorowości… To co czyni PiS teraz, od 2015 roku to po prostu gwałt na naszej historii, na losach umarłych i żyjących, to po pierwsze przede wszystkim jej zakłamanie, odwracanie pojęć, kłamstwo w języku, w szkole, w mediach, w działaniu, w świecie aksjologii i faktów. Niektórzy nazywają to „narracją”, „opowieścią” – dla mnie to zwykła, często prostacka manipulacja posługująca się znanymi od lat narzędziami i schematami. Wiodące są konsekwentnie powtarzane kłamstwo, relatywizacja utrwalonych wartości, burzenie autorytetów i gwałt na języku, partyjno-polityczna „nowomowa” zmieniająca znaczenia słów i pojęć i uniemożliwiająca rzeczywistą komunikację między ludźmi.

Historia najnowsza to przede wszystkim historia konkretnych ludzi i ich losów uwikłanych w historię przetaczającą się przez ich życie na trwałe na nie wpływając a zarazem budując u nich racjonalizację swoich zachowań i tworząc wspomnienia, reakcje, twarde, przekazywane z pokolenia na pokolenie doświadczenie. Historia najnowsza to zapis zdarzeń i ludzi uwikłanych w te zdarzenia. Nie da się uprawiać historii najnowszej bez szacunku do jej uczestników, do ich żywej pamięci, bo to one/oni są tą historią i są też żywym źródłem, narzędziem metodyki. Wprowadzenie do tej delikatnej materii polityki w butach z ostrogami można nazwać barbarzyństwem, brakiem szacunku dla siebie samych. W tej historii mord jest mordem, zdrada zdradą, błąd błędem a zmiana poglądu zmianą poglądu. A o tym świadczą nie słowa a działania, które są w pamięci. Indywidualnej i zbiorowej. Z tej perspektywy powołanie państwowego Instytutu Pamięci Narodowej (pomijając już niezręczność, że użyję eufemizmu, że podmiotami naszej historii były i są nie tylko osoby/obywatele i obywatelki o polskiej narodowości) samo w sobie jest uzurpacją kryjącą chęć „upaństwowienia” indywidualnej i zbiorowej, zróżnicowanej, bogatej przez co ciekawej i ważnej pamięci będącej bezpośrednim doświadczeniem i trudno nie widzieć w tym zamiaru tworzenia „polityki historycznej” narzuconej i jedynie obowiązującej. A to odbiera sens pracy historyków. Jeżeli „narrator” w mniejszym lub większym stopniu jest wszechwiedzący, wie wszystko, to co pozostaje badaczom? Znalezienie potwierdzeń lub prace do szuflady, bez znaczenia w czasie dominującej „opowieści”.

Skandal z powołaniem faszysty na szefa oddziału regionalnego IPN nie jest niczym zaskakującym. Nacjonaliści i w dodatku nie specjalnie wyrafinowani i edukowani rządzą w Polsce od 5 lat. Ta nominacja i setki innych zjawisk to efekt upolitycznienia historii czy „pamięci narodowej” do czego wcześniej czy później musiała doprowadzić tzw. „polityka historyczna”. I nie ma „dobrej” czy „złej” polityki historycznej tak jak nie ma też „historii obiektywnej”, bo historia to nauka płynąca ze zdarzeń, które miały miejsce i wpływały na losy jednostek i społeczeństw, w wielu aspektach, polifonicznie i nie da się ustanowić „jednej, państwowej prawdy, historii, pamięci”, by nie była ona fałszem. Prawdziwe lub nie są fakty i źródła a te są w archiwach i ludzkiej pamięci i składają się w dużej skali na procesy historyczne i świadomość historyczną następujących po sobie pokoleń. W procesie czerpania z nich wiedzy podlegają ocenie i interpretacji. Są tematem niekończącej się debaty. Gdzież tu miejsce na politykę, w dzisiejszym demokratycznym rozumieniu organizacji państwa? W stworzeniu warunków do jej swobodnego prowadzenia. Aż tyle i tylko tyle.

W państwach autorytarnych, tak było i jest, historia pełni funkcję narzędzia sprawowania władzy. Buduje jej legitymizację, wymusza posłuszeństwo przez interpretację zdarzeń i procesów. Kronikarze pisali pod dyktando władców budując pozycję dynastii. Tak, „polityka historyczna” była konsekwentnie prowadzona w czasie „demokracji socjalistycznej”, w Rosji Stalina i później (oni też, jak kiedyś monarchowie, nie zakładali „demokratycznej sukcesji władzy”, po nich „choćby potop”), do dziś jest podstawą ideologii odbudowy imperialnej Rosji przez Putina. Była narzędziem propagandy faszystowskich Niemiec, Włoch, ale jak wiemy z prac historyków właśnie jej instrumentalne traktowanie prowadzi do nacjonalizmów i wojen. Wewnętrznych i zewnętrznych, w tym w XX wieku światowych. Jeżeli potrafimy czerpać wiedzę i wyciągać wnioski powinniśmy o tym pamiętać proponując rozwiązania prowadzące do realizacji polityki historycznej przez państwo, w tym „upaństwowienie pamięci”.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s