„Dwie sytuacje udały się komuchom : Akcja Wisła i wyj… Żydów w 68 r. Szkoda tylko że nie wszystkich…” – to komentarz „prawdziwego Polaka” pod postem IPN w rocznicę marca 1968 r. ilustrowanym zdjęciami kilkunastu osób wtedy aresztowanych (foto powyżej) – przywołał i skomentował ten wpis na Facebooku Mateusz Wierzbicki, mój znajomy ze starych lat pierwszego NZS-u, wtedy z wydziału filozofii UW. Wiemy, że takich obrzydliwych i głupich zdań pada więcej, coraz więcej. Wiemy, że są powielane, „lubiane”, udostępniane. Wypowiadane głośno, skandowane na ulicach, przemycane w kazaniach, cytowane w artykułach. Najwięcej ich jednak w mediach społecznościowych, gdzie „poprawność polityczna” jest rzadko przestrzegana, ku zadowoleniu jednych i uzasadnionych obawach drugich. Obie opcje powołują się na prawo do wolności, choć jak widać rozumieją je zupełnie inaczej.
Mam przyjaciela, który w takich przypadkach mówi, że to putinowskie trolle. Brzmi to trochę, jak alibi, bo (podobnie jak Michnik, ale o tym później), gdy mowa jest o polskim, agresywnym antysemityzmie wskazuje on (i z pewnością słusznie), że to nie jest tylko polska specyfika i że należy „widzieć i rozumieć okoliczności” oraz, że antysemityzm był i jest politycznie wykorzystywany. Oburza się, gdy w dyskusji przywołuje się wieloletnią postawę polskiego kościoła wobec Żydów, gdy wskazuje się na endecję, ONR, zabójstwo Narutowicza, II RP a przede wszystkim zachowania w czasie Holocaustu i ciągle Polaków usprawiedliwiając mówi, że to nie tylko tak, że to nie tylko tu, że to były i są „przypadki”. Zarzuca nam/mnie, że w ferworze rozmowy krzywdzę i obrażam Polaków mówiąc o chamstwie, dla którego nie ma usprawiedliwienia i że należy nazywać rzeczy po imieniu, bo inaczej nigdy nie przepracujemy „zbiorowej terapii”. Nigdy nie pozbędziemy się tej drzemiącej w nas „żywej nienawiści” kompensującej nasze kompleksy; biedy i niewolności. Bo przecież, jeżeli są to trolle a są z pewnością, bo taka jest polityka rosyjska, to są dlatego, że „ktoś” nas zna i wie, w jakie tony uderzyć i to nie trolle biegają z farbą i malują po murach swastyki i szubienice z gwiazdą Dawida, co czasami wobec innych aktów nienawiści wydaje się jedynie niewinną przygrywką. Niestety, nie jesteśmy w stanie od lat pogodzić naszych stanowisk. Piszę o tym dlatego, że przekonany jestem, że takie „usprawiedliwianie chama” jest formą jego zniewolenia. Wolni ludzi mają w stosunku do siebie wzajemnie wymagania i wolność w pewnym sensie realizuje się w ich egzekwowaniu.
Adam Michnik i Jan Tomasz Gross. Ich młode twarze widnieją na fotografiach komandosek i komandosów z marca 68 roku w ilustrującym mój tekst okolicznościowym plakacie opublikowanym ostatnio przez IPN. Rok temu, w lutym 2020, w przededniu pandemii i zakazu organizowania publicznych spotkań w Polsce w Pałacu Staszica w PAN-ie w 20 rocznicę wydania „Sąsiadów” odbyła się otwarta, bardzo ciekawa i ważna rozmowa między komandosami z tamtego marca, Tomaszem Grossem, autorem tej przełomowej pozycji i Adamem Michnikiem. Rozmowę bardzo dobrze prowadził Bogdan Białek a jedna z bocznych auli pałacu była wypełniona po brzegi. Wszystkie krzesła były zajęte i ludzie siedzieli też na podłodze, stali w drzwiach, wdrapywali się na parapety. Znalazł się też czas na rozmowę z ich udziałem, dość emocjonalną i chaotyczną, jak okazało się na koniec. Wiodąca rozmowa była zupełnie inna. Spokojna i głęboka prezentacja dwóch odmiennych postaw, dwóch różniących się od siebie sposobów patrzenia na wydawałoby się tę samą historię i jeszcze w dodatku oba te punkty widzenia wydają się uprawnione. Wiemy, że różne były pomarcowe losy Tomasza Grossa i Adama Michnika. Znali się z Batorego, z liceum, później Uniwersytet, wydarzenia marcowe, aresztowanie. W 1969 roku jeden wyemigrował do Stanów, skończył tam studia i rozpoczął pracę naukową, drugi został i pisał, działał i walczył tu, ale wydaje mi się, że dla zarysowanych różnic nie ma to, wbrew pozorom, większego znaczenia. Ta odmienność w widzeniu i ocenie ma w pewnym sensie charakter uniwersalny.
Gross konsekwentnie, jak dla mnie zaskakująco spokojnie powtarzał, że zło jest złem, fakty są faktami, zdarzeniami, które miały miejsce; są prześladowcy, donosiciele, kolaboranci, szmalcownicy, złodzieje i mordercy i są ich ofiary a obowiązkiem historyka jest dotrzeć do źródeł i opisać to, co się zdarzyło. Opisać losy często bezimiennych ofiar, bo nie były one bezimienne (!?) i nie było też tak, że nie wiadomo, kto popełnił zbrodnię, kiedy i gdzie. Są miejsca i ludzie. Nie były to „przypadki”, bo skala zagłady terytorialnie i osobowo jest porażająca. W opinii Grossa działo się to na oczach wszystkich i wszędzie. Jedwabne nie jest przypadkiem lecz przykładem. Próba wymazania tego z pamięci, jakieś retusze, przemilczenia są bezskuteczne, bo zdarzenia te miały miejsce i pamiętają o tym potomkowie ofiar i ich prześladowcy, świadkowie wydarzeń. Michnik, ze zwykła swoją swadą, ale wyraźnie skupiony, ważący zdania odpowiadał na to, że prawda o świecie, który nie jest czarno biały, który jest złożonym, wielowarstwowym splotem uwarunkowań (społecznych, materialnych, religijnych, obyczajowych) jest w pewnym sensie subiektywna i nie można tego pomijać w pracy historyka. Nie można pomijać próby zrozumienia zachowań, które przecież były różne. Że nie da się mówić o polskim antysemityzmie abstrahując od polityki i kultury, która ten wątek z wektorami skierowanymi w różne strony od lat eksploatuje. Rozumienie tych okoliczności nikogo nie usprawiedliwia ani nie pomniejsza rozmiaru zbrodni, ale pozwala w lepszym stopniu zasypać istniejące rowy, być może zabliźnić rany. Obaj się zgodzili, że ostanie prace polskich badaczy, którzy podjęli po latach trud zbierania dokumentacji dotyczącej Holocaustu na ziemiach polskich zasługują na wielki szacunek.
W tle takich, co by o nich nie mówić, elitarnych, środowiskowych spotkań w Pałacu Staszica (i innych, w jeszcze bardziej kameralnych miejscach) od lat fala chamskiego, antysemickiego hejtu zalewa media społecznościowe. Mimo niesmaku i obrzydzenia przyzwyczajamy się do tego. Już ponad 5 lat to „prawie” oficjalny język. Władza atakuje niezależność badań, prowadzi konsekwentnie swoją „politykę historyczną” wzbudzając nacjonalistyczne nastroje, finansuje do tej pory niszowe faszystowskie organizacje, razem z kościołem (z wyjątkami) toleruje i utrwala antysemityzm i wrogość do „innych” i „obcych”. W swoich mediach szerzą nienawiść, obrażają, lekceważą, pomijają. To ich sposób na zdobycie i utrzymanie władzy. Żyd, jak był, tak jest w potocznej opinii bardziej epitetem utrudniającym karierę w sferze politycznej czy publicznej niż współobywatelem. Pewnie to jest jednym z głównych, choć oczywiście niewypowiadanych, ukrytych powodów, że niektórym konserwatystom „poprawność polityczna” wymuszająca samokontrolę w formie relacji z innymi, by nie sprawiać im bólu aż tak uwiera. Może to jest sposób, by „wyprzeć ze swojej świadomości” historię, której lepiej żeby nie było i pozostać przy swoim micie dumy z klęski? I tak od długich lat ta nasycona resentymentem i wyniszczająca wojna samych z sobą trwa…
Może dlatego Warszawa jest miastem niezłomnym, jednego bohaterskiego Powstania Warszawskiego a nie miastem „Dwóch Powstań” z tragicznym bilansem śmierci i zniszczeń, tego z sierpnia 44 roku i tego z kwietnia 43, Powstania w Getcie Warszawskim?
Oczywiście, nie można od „wszystkich” wymagać heroizmu, bo tak się po prostu nie zdarza. Są Sprawiedliwi wśród Narodów Świata i bardzo różni „pozostali” w bardzo różnych „sytuacjach”. Ale od nas wszystkich pogłębionej refleksji, oceny, takich powszechnych, świeckich rekolekcji z całą pewnością powinniśmy oczekiwać, bo jak mądrze pisała profesor Barbara Skarga w „Granicach historyczności” – historia ma sens, gdy traktujemy ją w kategoriach wyzwania. Jest poszukiwaniem prawdy, która zdobywa wartość uniwersalności definiującej los współczesnego człowieka.