13.03.2021. / Gdzie oni są? Zamość, miasto takie a w nim…

(To nie są zdjęcia Zamościa. To fotografie innych miast autorstwa Joanny Szpak Ostachowskiej z wystawy „Miasteczko”, która jest do obejrzenia od 12.03 do 09.03.2021 w Galerii „Ratusz” w Zamościu…)

W dzisiejszą sobotę odwiedziliśmy Zamość. Piękny dzień, w większości słoneczny. Droga z Krakowa upłynęła nam na ciekawej rozmowie bardzo szybko (jazda autem to świetna okoliczność do prowadzenia rozmowy) i już po dziesiątej wypiliśmy naprawdę aromatyczną kawę na Placu Solnym z kafejki trochę artystycznej, młodej i ładnej. Kawa była „z krajowego palenia” a pralinki własnego wyrobu w „malarskich”, niespotykanych gdzie indziej kolorach. Przed kawiarnią czekały tak sobie ustawione stoliki, wystarczy na chwilę zdjąć z twarzy maski…

Zamość jest spokojnym, czystym, cichym, odrestaurowanym w znaczącym stopniu i ciągle dalej konserwowanym, w swojej staranności nowoczesnym, renesansowym, na prawdę pięknym miastem, jakich mało. A zarazem stanowi naoczny, realny przykład jakie mogą być owocne efekty przeszłego i współczesnego, mądrego mecenatu i związku i asymilacji Polski z Zachodem.

Kiedyś, blisko 500 lat temu, Jan Zamoyski, otwarty na europejską, renesansową myśl w drugiej połowie „złotego” XVI wieku zlecił włoskiemu architektowi zaprojektowanie miasta na swoich ziemiach, we wschodniej Polsce, na Rusi Czerwonej. Ustanowił go na prawie niemieckim i dzięki swojej, ziemianina i Kanclerza Koronnego kasy i lokacji z 1580 roku… powstało miasto jak z obrazka i zaczęło żyć i się bogacić, kształcić, rozwijać bardzo dynamicznie przez następne kilkanaście lat. Polacy, Ormianie, Grecy, Żydzi, Holendrzy, Niemcy, kupcy, rzemieślnicy, czeladnicy, z czasem urzędnicy, nauczyciele, lekarze, bogaci i biedni znaleźli swoje miejsce na ziemi, budowali domy, kramy, pałace, Akademię, fortyfikacje. Mijały lata, potem klęska za klęską, w efekcie rozbiory, bieda i upadek, nasza historia. A ostatnio, w XX wieku, dalej dzięki Zamoyskim, Maurycemu przed wojną i Janowi Tomaszowi Zamoyskiemu współcześnie (1912-2002), ostatniemu ordynatowi donacji Zamoyskich, a później od 1989 roku senatorowi I kadencji Senatu III RP i … oraz samorządowi i Unii Europejskiej, które po odzyskaniu wolności przywracają mu dawny, renesansowy blask rozumnie dbając o współczesność, pamięć i historię; konserwują, projektują i szczodrze finansują te przedsięwzięcia. Wydaje się, że „złoty wiek” nastał znowu… Może nie wiek, a dekada, 2-3 dekady, kiedy faktycznie, politycznie i mentalnie jesteśmy (byliśmy) blisko z Zachodem.

Nie pamiętam i nie chce mi się sprawdzać, czy tutaj też, na rynku przed ratuszem i barokowymi schodami w czasie dzisiejszych kampanii Duda czy Morawiecki też wybrzydzają, narzekają, jak zwykle przed swoimi zwolennikami, których tu na wschodzie jest bardzo wiele, na Zachód i Unię Europejską, bo bez względu na to uderzającym paradoksem jest fakt, że właśnie tu, w Zamościu, gdzie widać na każdym kroku, może wyraźniej niż gdzie indziej, konkretne pozytywne efekty integracji ze światem Zachodu te związki z Unią w konkretnych decyzjach wyborczych ludzi przy urnach są aż tak silnie kontestowane. Tak jakby robili sobie wbrew, albo nie rozumieli konsekwencji swoich politycznych wyborów, albo… może to ich w ogóle nie interesuje? Nie czują się podmiotami tej współpracy? Jest im wszystko jedno, to ich nie dotyczy? Myślami są gdzie indziej.

Ale wracając do dzisiejszej soboty…. Chodzą po swoim mieście i korzystają z tego wszystkiego, co zostało zrobione. My też. Ładnie tu i przyjemnie. Co zrobić, że porządek, symetria i proporcje sprawiają, że jedni czują się, „jak u siebie” a drudzy odwrotnie? Są zagubieni, wyobcowani, wolą „swoje”. Jakie – nie wiadomo. Na razie w Zamościu są realizowane wieloletnie umowy i prace trwają przy kościele Franciszkanów, w części fortyfikacji okalających stare miasto, przy kilku kamienicach i całych staromiejskich uliczkach. Przed szkołą muzyczną (częścią starych budynków kościelnych) nieopodal „kamienicy centralnej”, pięknej i białej, chyba najwyższej w całym mieście z widokiem na Rynek i Planty, gdzie mieszkał przez wiele lat Leśmian, niedawno oddano na nowo zagospodarowany plac z symboliczną rzeźbą, idealnie wyszlifowaną, gładką i lśniącą granitową pokaźną kulą, figurą doskonałą, jak w zamyśle twórców – Zamość. Co chwila, na każdej ulicy, budynku widać tabliczkę z niebieskimi gwiazdkami – „finansowane w ramach programu Unii Europejskiej”. Wspomniany plac z solarną ławką dostosowaną do ładowania smartfonów też. Synagoga podobnie.

Właśnie tam, w starannie, dopiero co odrestaurowanej synagodze, natknęliśmy się na trwające w bocznej sali spotkanie, w którym uczestniczyło kilkanaście, może dwadzieścia osób i prelegentka puszczająca slajdy na dużym ekranie. Zajrzałem przez szybę… Na ekranie przewijane były kolejne zdjęcia współczesnych zwykłych ulic ze zwykłych miast; proste kadry, dość szara, zaniedbana codzienność. Nie chciałem przeszkadzać i nie otworzyłem drzwi więc nie słyszałem komentarza. Spytałem chłopaka sprzedającego wejściówki, co to za spotkanie? Dowiedzieliśmy się, że właśnie wczoraj dzisiejsza prelegentka, artystka Joanna Szpak Ostachowska miała swój wernisaż w Galerii Fotografii „Ratusz”. „Miasteczko” to wystawa jej zdjęć o tym, co tak na prawdę pozostało po wielowiekowej obecności Żydów w polskich miastach, w polskich społecznościach ziem centralnych i wschodnich. Znaki, fragmenty zmurszałych, naruszonych w swej strukturze, odpadających tynków, jak na trzech dużych formatach fotografii otwierających wystawę i jak widziana przeze mnie przez szybę tapeta na ekranie laptopa fotograficzki.

Zaraz potem, bo w Zamościu wszystko jest blisko, przekroczyliśmy szklane drzwi do nowoczesnego i pustego wnętrza Centrum Informacji Turystycznej mieszczącego się w Ratuszu, gdzie jest też sala-salka wystawowa galerii. A tam „Miasteczko”. W sumie niewiele, może 10 plansz ze zdjęciami. Jedna z nich jest u mnie zdjęciem tytułowym a wystawę w galerii otwiera plansza z tekstem Joanny Szpak Ostachowskiej:

„Wychowałam się w miasteczku jakich wiele. Rynek, kilka odchodzących od niego uliczek, kościół, targ. Tu toczy się życie. Ale wystarczy odejść kilka kroków w bok, by znaleźć się w przestrzeni emanującej inną energią. Przestrzeni niepokojącej i pociągającej zarazem. Zaniedbane domy. Łuszcząca się farba. Zarośnięte ogrody. Bezruch i pustka.

To jest to, co widzę. A na co patrzę?

Ulica mojego dzieciństwa była jedną z ulic getta. Stłoczono w nim w czasie wojny około dziewięciu tysięcy Żydów. Część z nich zginęła na miejscu, większość wywieziono do obozu zagłady w Treblince. W „moim” miasteczku ludność żydowska przed wojną stanowiła sześćdziesiąt procent społeczności. Niby to już historia: wojna, Polacy, Żydzi, Niemcy, Zagłada. Nienawiść, obojętność, czasem bohaterstwo. Przejęcie mienia, wstyd i na końcu milczenie. Pamięć/niepamięć.

Na starym żydowskim domu znajduję zatarty napis: „przestrzeń daje nam znaki, mówi do nas prostymi (…), nie dosłownie (…), dajmy jej to, czego chce”. Nie da się przestrzeni zmienić w muzeum, ale tylko ona pozostaje widocznym śladem po nieobecnych sąsiadach.

Ten cykl przedstawia pożydowską przestrzeń w polskich miasteczkach. Jest próbą jej odczytania. Pokazuje to, co namacalne i powtarzalne w polskim krajobrazie. Usiłuje też oddać to, co unosi się w powietrzu. Staram się nim przełamać milczenie.

Wszystkie zdjęcia zostały wykonane w 2019 i 2020 roku na obszarze dawnych gett w polskich miasteczkach na terenie Generalnego Gubernatorstwa, obejmującego dzisiejsze województwa: mazowieckie, świętokrzyskie, lubelskie, małopolskie i podlaskie. W trakcie akcji „Reinhardt”, trwającej na tych terenach i w Okręgu Białostockim od połowy marca 1942 do października 1943 roku, zamordowano blisko dwa miliony Żydów, którzy zginęli w czasie rozstrzeliwań, pacyfikacji, deportacji oraz w komorach gazowych obozów zagłady.

Wystawa ta zrobiła na mnie kolosalne wrażenie. Z jednej strony za oknami galerii Zamość – pieczołowicie odnawiana „Padwa wschodu” w słońcu lśni kolorami renesansowych kamienic z bogatymi detalami, pod nogami nowe posadzki, lodowisko przed schodami do ratusza jak przy Rockefeller Center (tylko mniejsze), urocze kafejki, księgarnie z Leśmianem w witrynach, tu muzeum tam muzeum, sklepiki, hotele i ludzie, bez tłoku w mieście „na ludzką miarę” spacerujący po plantach (tak nazywają starannie zagospodarowane okalające stare miasto fortyfikacje), młodzi na rowerach, starsi grzecznie parkują w wyznaczonych miejscach swoje skromne, ekonomiczne auta a tu, na „zwykłych” fotografiach zwykłe ulice, brzydkie i puste, asymetryczne, nijakie, bez stylu, jak z powybijanymi zębami, na których pozostały jedynie cienie, nikłe ślady, resztki tynku, wdeptana w ziemię garstka gruzu po tym czego już nie ma. Wystawa będzie czynna do 09.04.2021. Co nieco można o niej wyguglać…

Nie tylko części miasta, miasteczka, ulice, budynki zniknęły. Przede wszystkim ludzie. Oto jedna z plansz z wystawy Joanny Szpak Ostachowskiej „Miasteczko”:

Nie ma tu fotografii z Zamościa, ale to miasto, jak inne w tym spisie. Wiemy, że czasu się nie zatrzyma i nie cofnie, chociaż prace w Zamościu trwają i miasto w pewnym sensie lśni swoim pierwotnym blaskiem, urzeka, uczy, staje się tym piękniejsze im bardziej wraca do swojej dawnej formy. Było mądrze zaplanowane i czujemy się w nim znakomicie. I ta wystawa. „Miasteczko”. Ale coś tu nie gra… Jakże bolesny kontrast; widok zza okna i fotografie na planszach na ścianie w galerii. Wyszliśmy inni. W Warszawie mieszkam tuż obok dawnej dzielnicy żydowskiej. Ale nie odczuwam na co dzień jej braku. Mamy na Muranowie „Polin”, są tablice z mapą Getta, znaki jego murów, jest symbol mostu nad Chłodną… Są znaki historii, jest cień pamięci, ale jak widać energia miasta jest tak ekspansywna, że luki wypełnia dynamicznym „tu i teraz”. Ale w mniejszych skupiskach, w miastach nie tak szybkich, nie tak głośnych, gdzie życie toczy się w innym tempie ta wyrwa, jak ciekawie zauważyła artystka, chyba jest ważna szczególnie. Czegoś tu brak, choć co jakiś czas można spotkać powiewające z prywatnych okien narodowe flagi. Może czują to podświadomie jego mieszkańcy? Przy Rynku Solnym, tuż obok, jest narożna, pięknie odrestaurowana kamienica „Dom Rabina”, tylko rabina tam nie ma. Ostatni ordynat Zamoyskich spoczywa w katedrze, po Ormianach nic nie zostało… może oprócz figury woskowej ormiańskiej dziewczyny w tradycyjnym stroju sprzed wieków w Muzeum Zamoyskich… Ziemian nie ma, Żydów nie ma, Ormian nie ma, Niemców nie ma…

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s