Mija 5 lat od śmierci i pogrzebu Andrzeja. Po bardzo ekspansywnym, dynamicznym życiu odszedł ten „prawie” zawsze uśmiechnięty, z dystansem do siebie, autoironiczny, ciepły i przyjazny, bardzo bliski mi człowiek. Odszedł w cierpieniu zostawiwszy wiele rozgrzebanych, niezałatwionych spraw.
Odszedł w maju 2016 roku, na progu „dobrej zmiany” Kaczyńskiego, który razem z swoim bratem bliźniakiem, Lechem, odegrali tak istotną rolę w jego życiu. Pojawili się znienacka, w 1989 roku. My znaliśmy się o 10 lat dłużej. Uniwersytet, Polonistyka, wola, Grupy Polityczne wola, Wydawnictwo wola, Duszpasterstwo Ludzi Praca wola, Dziekania, Komitet Obywatelski „Solidarność” – wola, w końcu TySol Kaczyńskiego (który przekazał Jarkowi Wałęsa po objęciu funkcji premiera przez Tadeusza Mazowieckiego), gdzie Andrzej był jednym z zastępców Jarka Kaczyńskiego a ja „chłopak z woli” jednym z dziennikarzy. W końcu PC (byliśmy członkami założycielami), z którego co prawda odeszliśmy też razem w 1993 roku z tym, że ja naprawdę a Andrzej na chwilę.
Ale przede wszystkim łączyły mnie z Andrzejem setki godzin i dni, które dzieliliśmy ze sobą w bardzo ścisłym gronie przyjaciół tak od 1982 do 2006 roku. Później widywaliśmy się rzadko (i to nie z powodu różnych ścieżek politycznych, te rozeszły się w okolicach 93 roku, ale sporo później, ja w 2007 przeniosłem się do Krakowa a gdy wróciłem Andrzej zaraz ciężko zachorował), ale jak już żeśmy się widzieli (u mnie, w Aninie, w mieście) i rozmawiali (raz-trzy razy w roku), to były stale jakby kolejne, codzienne spotkania bardzo bliskich sobie ludzi. Kiedyś Antoni Bielewicz na jednej z naszych wielogodzinnych „domówek” określił to krótko: „wola to swoisty rodzaj więzi.” Potwierdzam.
Andrzej, jak żadna inna znana mi osoba, miał wielki talent do zachowania dystansu do siebie. Robił to bardzo skutecznie wykorzystując wiele środków; śmiech z własnych słów, jego częste „i tak i nie”, swoista poetyka wypowiedzi – równoważniki zdań, mało czasowników, paradoksy, antynomie… śmiech i a przede wszystkim mnóstwo ironii i autoironii. W tym wszystkim było wiele z radości życia a zarazem jakaś swoista „lekkość bytu” Grubego i jego niewątpliwy talent polonisty, świadomego języka i formy, który o rzeczach ważnych mówił „lekko” znosząc i nie znosząc zarazem wagę spraw.
Choć było to mniej lub bardziej sympatycznie pretensjonalne, z przyprawami populizmu, socjalizmu i liberalizmu (zmieszane a nie wstrząśnięte), ale w sumie bardzo to w Nim lubiłem. Andrzej powszechnie „dawał się lubić”, może nawet zabiegał o to świadomie, ale cóż w tym złego? Chociaż myślę z satysfakcją, że nasze relacje były bliższe, głębsze. Znaliśmy się zbyt dobrze.
W latach pierwszego PiS-u (2005-2007), gdy Andrzej był najpierw Szefem Kancelarii Prezydenta, Jego przyjaciela Lecha Kaczyńskiego, a później Prezesem TVP myślałem, że cechą wyróżniającą ideologii politycznej jego formacji (PC, PiS), którą dzięki swoim kompetencjom w pewnej mierze przez lata współtworzył, była jakaś ambiwalencja, relatywizm, ale przesiąknięte dystansem do siebie, pragmatyzmem, przemożną chęcią odegrania „swoich ról”. Myślę, że dopiero „kłamstwo smoleńskie” po kwietniu 2010 roku zmiotło tę „lekkość” i wymusiło na PiS-ie przyjęcie bez alternatywnych kierunków działań. Kłamstwo zastąpiło zestaw pół-prawd i pół-kłamstw. Dzisiaj, po latach, zastanawiam się, jak zachowywałby się Andrzej w tej nowej, „zero-jedynkowej” sytuacji.
Patrząc z daleka na drogę moich starych przyjaciół będących od początku lat 90-tych pod wpływem Lecha a przede wszystkim Jarka Kaczyńskiego, który w różnoraki sposób w wielu przypadkach uzależnił ich życiowe wybory od siebie, myślę, że teraz Andrzej kłamałby, jak oni. Pewnie robiłby to z większym wdziękiem i z zachowaną umiejętnością skrywania kłamstwa za niedomówieniami, autoironią i swobodą wypowiedzi, ale krok w krok, w karnym szeregu, choć stale tłumacząc, że tak nie jest (albo po swojemu: i tak i nie) odchodziłby „w imieniu ludu” od demokratycznych pryncypiów w kierunku autorytaryzmu. Obudzenie emocji, wyprowadzenie na powierzchnię „rzeki podziemnej”, jak to Andrzej nazywał i przejęcie pełnej kontroli nad tą „wywołaną rewolucją” zawsze przewijało się w jego wypowiedziach jako cel polityki Kaczyńskiego.
Czasami myślę i jest mi ogromnie żal, że historia nasza tak się układa, że to dobrze dla mojej pamięci, że mój przyjaciel Andrzej nie musi się z nią już teraz konfrontować.
Zasadniczo prawdziwe. Przypomina się wierszyk Waligórskiego o kolegach z okupacji „Pogromcach Panter i Tygrysów”.
PolubieniePolubienie