Jesień tego roku przyszła spacerem, powoli, w rozmowie. Daleko od miasta. Trochę deszczu, dużo słońca. Jest ciepło. Opuściłem Warszawę, tym razem na północ, znienacka. Ciepłe dni, ciepły wiatr od morza. Ludzi na plaży, ulicach, w małym porcie z każdym dniem mniej. Wreszcie mało. Kosze ustawione w szeregu przy wydmach czekają na transport do magazynu. Polubiłem to miejsce, choć obawiałem się wyjazdu, bo nie lubię zgiełku. W drugiej połowie września pozostały po nim jedynie okruchy. Przyjadę tutaj jeszcze później, potem jeszcze raz…
Ustka. Późny wieczór. Jest cicho, tylko nieustanny, monotonny szum morza. Nie ma fal, raczej flauta, od czasu do czasu jedynie białe grzywy przelewającej się wody przypominają, że może być inaczej. Wieczorem żółtawe światło nabrzeża dodaje ciepła, gdy za plecami zostawia się ciemny, niepokojący, zimny bezmiar wód.
Miasteczko fragmentami przyjemne. Są kwartały, gdzie domy podobne do siebie pamiętają przełom wieków sprzed ponad stu lat. Ulice prowadzą do morza. Stare i wyniosłe drzewa nadbrzeżnego parku przyjmują podmuchy wiatru jak ciepłe dotknięcie z szelestem współbrzmiącym z odgłosem fal. Takie sobie centrum jest wystarczająco oddalone, że go nie widać i nie słychać.
Wiadomości z Warszawy właściwie mogłyby tu nie docierać. Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby one tutaj dosłownie nikogo nie interesowały… To chyba dobrze, mimo że ułatwia to władzy robienie, co jej się rzewnie podoba. Polityka i PiS są daleko. Są niepotrzebne, głupie i obce. Kompletnie bez sensu.
Facebook pokazał jesienną Korę na tyłach Nowego Świata. Wracam, choć żal, że znowu zbyt krótko…