04.11.2021. / „Wesele” Smarzowskiego – reakcja

„Pouczanie i pogarda to nie jest recepta na ambitne kino” – pisze w Plus Minus w Rzepie Piotr Zaremba i przyłącza się do brawurowo opisanej w Wyborczej (22.10.21.) krytycznej i bardzo niechętnej reakcji mediów „z prawa i lewa”, jak pisze autor, Grzegorz Wysocki, na „Wesele 2” Wojciecha Smarzowskiego. Nie wiem, co rozumie Zaremba pod pojęciem „ambitne kino” – tego nie wyjaśnia, choć zwykle się przyjmuje, że jest to kino dla „wybranych”; szukających psychologicznych i formalnych niuansów, że jest to kino „intelektualne”, „poetyckie” czy „eksperymentalne” a Smarzowski w swoich filmach od lat przedstawił się nam jako twórca kina będącego zaprzeczeniem takich poszukiwań… preferuje kino dla wielkiej widowni podejmujące aktualne, powszechnie znane wątki i problematykę… ale pewnie się czepiam Zaremby, bo on chciał powiedzieć po prostu, że na „Wesele” nie warto iść do kina…

Jest w tym coś realnego. Trzy tygodnie temu umówiłem się z przyjaciółmi na wieczór w kinie. Mieliśmy obejrzeć „Wesele” zaraz po premierze. Tego dnia (11.10.) na Facebooku ukazała się krótka, zdecydowanie krytyczna opinia Sławomira Sierakowskiego o nowym filmie Smarzowskiego:

„Straty w kulturze spowodowane przez PiS obejmują także to jak uprościło a nawet sprymitywizowało się myślenie krytyczne o sytuacji w Polsce. Dowodem „Wesele” wybitnego reżysera Wojciecha Smarzowskiego, którego poprzednie filmy były naprawdę dobre, a przede wszystkim były filmami. „Wesele” jest festiwalem klisz, słusznych, ale klisz, dociśniętych butem jeszcze. Wyszedł z tego „Smoleńsk” opozycji. W pisowskim „Smoleńsku” ofiary „zamachu” spotykają w niebie powstańców, w „Weselu” Żydzi z antysemickiej Polski spotykają się w polskim piekle z ofiarami nagonki na LGBT. Prześladowanie uchodźców zmielone z bogactwem Kościoła, paleniem Żydów, lewymi biznesami, oszukiwaniem Niemców w interesach, alkoholizmem, obłudą obyczajową, stalinowskimi sędziami, antysemicką nagonką z 1968 roku, niszczeniem środowiska, w którym na końcu odnajdują się… kości spalonych Żydów, które wykopują… uchodźcy. Yyy…Przy okazji nieświadomie przemycono kilka bardzo niesłusznych stereotypów z mitem żydokomuny na czele.I to jest jedyna nieprzewidywalna rzecz w tym filmie. Reszta jest tak kładziona łopatą do głowy, że aż budzi zażenowanie. Plot tak banalny, postacie tak jednowymiarowe, dialogi niepotrzebne… Że oświecony lud to kupi? Tak to nie. Naprawdę nie. Nie możemy być PiS-em à rebours, ani w polityce ani w kulturze. Walczmy tak, żeby nie mieli na nasz mental wpływu.”

Na prośbę przyjaciela, który przeczytał Sierakowskiego jako pierwszy zrezygnowaliśmy z „Wesela” i poszliśmy na nowego Bonda, który co prawda nas zawiódł, ale Bond to Bond. Obaj uznaliśmy, że być może Sierakowski ma racje, bo po pierwsze cenimy faceta, po drugie i trzecie może warto odpocząć od naszego „tu i teraz” a mogę sobie wyobrazić taki film, który Sierakowski opisał. Rzecz w tym, że Sierakowski chyba oglądał inny film niż ja dwa tygodnie później w małym, studyjnym kinie w krakowskim Domu Kultury na Krowoderskiej.

W pierwszy weekend projekcji „Wesela” (08.10) film obejrzało 139 536 widzów, co jest rekordem w 2021 roku. Żaden inny film w tym roku nie zgromadził tylu widzów w pierwszych dniach rozpowszechniania. Potem pojawiły się recenzje „z prawa i lewa” (jak ta Sierakowskiego a do tych z „Sieci”, „Do Rzeczy” i innych prawicowych mediów odsyłam do źródeł lub do przywołanego na wstępie tekstu Wysockiego w GW) i frekwencja stabilnie spada. Po trzech tygodniach film obejrzało (24.10) 417 tyś. widzów, ale już w następny weekend (29-31.10) tylko 13 065 osób a od premiery 450 tys. Jak widać ludzie (recenzenci i widzowie) nie lubią patrzeć sobie w oczy i z pewnością ma na to wpływ, że o „Weselu” pisze i mówi się niewiele a jeżeli już to znakomita większość recenzji bardziej zniechęca niż zachęca potencjalnego odbiorcę do obejrzenia obrazu Smarzowskiego. Ja przeciwnie, polecam, naprawdę warto, bo po tym filmie rozumie się więcej.

„Wesele” to film znakomity i bardzo ważny, choć ma rację Smarzowski, że filmy, nawet najlepsze, Polski, Polek i Polaków nie zmienią. To jest sprawdzone empirycznie. Mamy naprawdę niezłe kino od 60 z górą lat a jest jak jest. Władze jawnie wspierają faszystowskie organizacje i łamiąc przyjęte prawa właśnie teraz poniżają, skazują na cierpienie i w pojedynczych przypadkach na śmierć bezbronnych migrantów, którzy przekraczają naszą granicę. Ludzie uciekają, bo chcą swoje życie zmienić na lepsze i oczekują pomocy. Tak było, jest i będzie. A My? Jedni wyrzucają tych ludzi jak worek z piaskiem za druty, inni na ukrywających się w lesie donoszą a nawet denuncjują nielicznych mieszkańców pogranicza, którzy ukrywają migrantów w stodołach czy swoich domach (relacja w DGP). Choć wolontariusze z całej Polski, głównie młodzi ludzie, w większości kobiety, pomagają, jak mogą a mogą niewiele, bo władze wprowadziły stan wyjątkowy na tym terenie i zabraniają jakiejkolwiek aktywności. Znacząca część społeczeństwa jest z tego zadowolona a innej, najliczniejszej to nie przeszkadza i mówią, że to nie jest ich sprawa. Film Smarzowskiego, choć jest też o tym, tego nie zmieni, to fakt. Ale trzeba obejrzeć go koniecznie a potem, gdy ochłonie się z pierwszego, uderzającego wrażenia warto przemyśleć go „na spokojnie” i porozmawiać o nim poważnie, bo na to w pełni zasługuje. My na to zasługujemy.

Można uciec w stereotypy i wpadające w ucho slogany, jak to czynią w większości przywołani przez Wysockiego recenzenci, choć to właśnie zarzucają Smarzowskiemu, ale to niczego nie wyjaśnia, niczego nie buduje, chowa problem „pod dywan”, że posłużę się językiem, który ci recenzenci w innych przypadkach w nadmiarze używają. Z tymi recenzjami jest trochę tak, jakby po premierze „Wesela” Wyspiańskiego w 1901 roku została jedynie utrwalona opinia, że „gadali, gadali, upili się, coś im się przyśniło i w końcu zaspali…”.

Wrócę do opinii Piotra Zaremby. Prawda nikogo, panie redaktorze, nie „obraża”. Nie jest i nie może być też traktowana jako wyraz „pogardy” do innych ludzi. Odwrotnie, prawda i pokazywanie i mówienie prawdy drugiemu człowiekowi jest wyrazem szacunku do niego i uznaniem jego godności w przeciwieństwie do kłamstwa wypowiadanego mu prosto w oczy lub bardziej przebiegle, poza spojrzeniami. Oczywiście, zaraz podniesie się krzyk przez tych, co wolą prawdę ukryć, wymazać i nadać nowe znaczenia słowom i faktom – „a cóż to jest prawda?” Prawda jest prawdą i tyle, bo żyjemy w świecie, gdzie zrozumiałe i konieczne w życiu dla każdego jest trwałe przeciwstawienie „prawdy” i „kłamstwa” czy „fikcji” i „rzeczywistości”.

Film Smarzowskiego składa się z cytatów z życia takiego jakim jest. Mogą się one nie podobać, może dla niektórych są przerysowane lub jest ich zbyt wiele, ale świadomym wyborem reżysera był właśnie tak sformatowany przekaz. Złożył film jak witraż z czytelnych obrazów, które spotykamy lub możemy spotkać w rzeczywistości a jeżeli jesteśmy zaskoczeni to nie z powodu nieprawdopodobieństwa tylko precyzji lub odwagi ujęcia. Temu służą dosłowność przytaczanych powszechnie znanych wypowiedzi, kostiumy, język, dialogi, scenografia… Tacy jesteśmy, czy tego chcemy czy nie, choć co jest oczywiste, nie wszyscy się mieścimy w fabule i scenografii użytych przez Smarzowskiego. Poziom retrospekcji stanowiący równoprawną część obrazu w dużej mierze realizowany jest też w formie filmu dokumentalnego co podobnie jak współczesne wątki służy „urealnieniu” świata przedstawionego. Sam temat wesela, który od ponad stu lat jest wykorzystywany, by pokazać zbiorowy portret Polek i Polaków w tle spraw, które decydują o naszym życiu i wyborach też został wybrany po to, by widz nie miał wątpliwości – to film o nas. W Bronowicach u Rydla, też byli tylko ci, którzy byli. Portret zbiorowy zakłada uproszczenia, ucieka od niuansów i nikt nie zarzuca Wyspiańskiemu, że nie tworzył postaci jak Ibsen, nie kreślił naturalistycznych obrazów jak Zola albo, że kogoś lub czegoś zabrakło na jego „Weselu”. To próba skupienia jak w soczewce tego co najważniejsze dla autora i co stanowi o nas „tu i teraz”.

Zapewne wielu z recenzentów czytało w skupieniu tak jak ja tysiące stron, efekt przeprowadzanych badań i studiów nad naszą historią pełnych nazwisk, dat, liczb, adresów i faktów. Wiemy jak było. Jedwabne to nie wyjątek a reguła. Smarzowski pokazuje jakie są tego konsekwencje i co się dzieje, gdy o przekroczeniu granic się milczy a w ciszy pamięta żyjąc stale poza granicami. Pewnie wielu (Sierakowski na pewno) czytało modne ostatnio opracowania o źródłach naszej zbiorowej kondycji społecznej i kulturowej, o pańszczyźnianym spadku, o niewypełnionej luce w strukturze społecznej po stracie w wyniku wojny, zagłady i stalinowskiego terroru a dziwią się i zarzucają Smarzowskiemu, że zrobił film o tego konsekwencjach. Że nie ma tam „rodowodów niepokornych” Cywińskiego, że potomek chłopa pańszczyźnianego, dziś jak ekonom z wyższością i pogardą wydaje rozkazy pracownikom z dalekiego wschodu, tak jak traktowany był jego pradziadek, dziadek a może i ojciec. Mnie uderzyło, że w małym, inteligenckim kinie na Krowoderskiej w Krakowie, bez popcornu i w maseczkach, właśnie te sceny wzbudziły szczery, gogolowski śmiech wśród sporej części widzów.

Być może recenzenci nie chodzą na stadiony i nie widzą ludzi jak z „Żylety” równomiernie obecnych w całej Polsce, od Łomży przez stolicę do Myślenic. Być może nie przeszkadza im narodowa „oprawa” meczów i podobają się race, gwizdy, gdy „inni” klęczą przepraszając za wspólne winy czy chóralne wycie zamiast śpiewu, bo nic innego nie znają i nie potrafią. Ale jak widzą to w kinie, to mówią, że Smarzowski zakłamuje rzeczywistość, że jest inaczej niż jest. Być może recenzenci nie chodzą na polskie wesela w rozrzuconych od Suwałk po Turów domach weselnych udających dworki szlacheckie ale wystarczy prześledzić Polsat w całej gamie jego stacji i sprawdzić oglądalność poszczególnych programów, by poznać estetykę, język i gust większości. Rozumiem, że chcielibyśmy, żeby było inaczej, że boli, że wstyd… ale dość łatwo jest też zrozumieć, że to był powód, który skłonił Smarzowskiego do zrobienia takiego właśnie filmu. I chwała mu za to i wielkie gratulacje, bo film jest technicznie i aktorsko znakomity. Cały zespół potrafił zrobić, co zamierzał i jest to czytelne.

Film jest ważny i bogaty, bo Smarzowski, reżyser i scenarzysta, chce być rzetelny i uczciwy. Według mnie udaje mu się to w bardzo dużym stopniu. Nie pominął żadnego z istotnych uwarunkowań, które mają znaczenie dla dzisiejszej kondycji społecznej Polek i Polaków z interioru. Pieniądze, historia, kościół, trauma niewoli i okupacji, emigracja, cwaniactwo, relacje z innymi, egoizm, relatywizm, polityka, bo przecież choć nie przywołana bezpośrednio jest stale obecna – wiemy wszyscy kto na kogo gdzie głosuje. Smarzowski chyba świadomie pominął wyraźne zróżnicowanie zewnętrznej warstwy wielkomiejskich środowisk sięgając do ich trzewi, pochodzenia. To napięcie, dynamika, konflikt z tego się wyłaniający to pewnie temat na inny film, ale traktuję to jako zabieg celowy. Ten brak jest aż tak widoczny, że staje się jednym z elementów obrazu całości.

Jak tracimy pamięć, tracimy sumienie – powiedział Zbigniew Herbert. „Wesele” Smarzowskiego to film o indywidualnej i zbiorowej skrywanej pamięci, która upomina się o swoje prawa i należne jej miejsce. Pamięci „niechcianej”, wypieranej czego powszechnym i jaskrawym przykładem są chociażby opinie i recenzje o Weselu. To film o wielkiej i małej, ludzkiej historii. O brutalnej organicznej witalności i zniewalającej, grupowej, „plemiennej” i indywidualnej przemocy. O kompulsywnym nacjonalizmie, o Żydach, antysemityzmie przechodzącym we współudział w Zagładzie, co ma swoje dalekosiężne, nieoczywiste konsekwencje i widoczne, nazwane uwarunkowania. Jest to film o roli kościoła jako beneficjenta niezmienności i inspiratora podziałów oraz historii działającej jak siły natury. Jest to wreszcie film o ludziach z postrzępioną tożsamością, ze skrywanym wstydem i bardzo niską samooceną. Uwikłanych w życie, które toczy się bez udziału ich woli, którzy wzajemnie traktują się jak najgorzej; oszukują, zdradzają, okradają, biją, gotowi są zabić i zabijają. Kobiety w tym świecie są nikim, wykorzystywane jak przedmioty. Dzieci chcą uciec. Poniżani szukają w poniżaniu drugiego kompensacji, co daje im poczucie wspólnoty a zarazem indywidualnej i zbiorowej nieodpowiedzialności. Rodzi to nienawiść i pogardę dla wszystkich „innych”, „nieswoich”; Żydów, Niemców, Ukraińców, Żółtków, Ruskich, Czarnych, homoseksualistów i każdego, kto z tej wspólnoty próbuje się wyrwać, uciec lub do niej zbliżyć i potencjalnie naruszyć jej skrywane tajemnice.

Główny bohater filmu, wokół którego rodziny Smarzowski snuje fabułę filmu, Ryszard Wilk, biznesmen, hodowca świń spod Łomży (znakomita rola Roberta Więckiewicza i Agaty Kuleszy, Elżbiety jego filmowej żony) jest aż tak uwikłany w historię i codzienność, biznes, oszustwa, szantaże, korupcję, wypadki i przypadki, że jego twarz jest niezmiennie smutna, a uśmiech sztuczny. Wilk nie może się choć na chwilę zatrzymać, bo targany jest od sprawy do sprawy jak piórko na wietrze, tak jakby za chwile wszystko mogło się zawalić (i wali) a od niego, mimo wkładanej energii i siły pieniądza nic nie zależało. Ale… Choć jego postępowanie, którego nie można zaakceptować i budzi ono zażenowanie i sprzeciw nie poczułem do niego niechęci czy obrzydzenia (choć na nie zasługuje) tylko współczucie i ogarnął mnie dogłębny smutek.

Diagnoza Smarzowskiego jest więcej niż bolesna, smutna, nawet przerażająca, ale to wyraz troski i odpowiedzialności a nie pogardy i pouczania jak chcą recenzenci z jednej strony czy „kiczu i klisz”, bo temat jest atrakcyjny politycznie, jak dyskredytują „Wesele” z drugiej. Rzecz w wypieranej i „niechcianej” pamięci… i w filmie i w recenzjach.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s