Przeczytałem, że agresja Rosji Putina na Ukrainę zapoczątkowała pierwszą, wielką wojnę klimatyczną. Autor tego zdania, jak to teraz w mediach bywa bardzo często, nie miał miejsca i czasu, by tę myśl rozwinąć oprócz kilku banalnych ogólników. Mnie mocno utkwiła w pamięci. Gdyby zielona transformacja, którą Unia Europejska i zachodnia część świata zapowiada stała się faktem, to za dekadę czy dwie dzisiejsze podstawy gospodarcze imperium rosyjskiego rozsypią się w pył. Co może to zatrzymać? Wojna – w sumie to prosta, brutalna i śmiertelnie skuteczna odpowiedź.
Warto przejrzeć, dla mnie w wielu fragmentach kontrowersyjną, wydaną w Polsce w 2021 roku książkę „Nowa mapa. Jak energetyka zmienia geopolitykę” Daniela Yergina (2020), w której autor kreśli obraz zmieniającego się i walczącego o hegemonię dwu lub trzybiegunowego świata pierwszych dekad XXI wieku (konsekwentnie pomija Unię Europejską mimo jej gospodarczego i politycznego kapitału), kreśli a jakże inaczej liniami gazociągów, szlakami od gazoportu do gazoportu w rytmie pionowych i poziomych szybów naftowych, wzrostów i recesji w gospodarce światowej oraz zmiennych cen ropy, gdzie bohaterami są „zaradni” nafciarze i skutecznie posługujący się siłą „pragmatyczni” politycy a postaciami negatywnymi „nierozumiejący świata obrońcy środowiska”. W ostatnim „The Economist” Yergin doproszony jako „niezależny komentator” pisze o „rozszerzeniu NATO” na wschód jako o błędzie zachodu. W Moskwie myślą podobnie.
W „Przeglądzie” zamieszczono natomiast fragment ostatniej książki Grzegorza Kołodki „Świat w matni” (2022) pisany z zupełnie innej perspektywy niż Yergin. Z perspektywy przyszłości, dobrej przyszłości. Wg. Kołodki świat trzeba ratować znosząc antagonizmy i kierując się w stronę współpracy globalnych potęg – USA, Unii Europejskiej oraz Chin, Rosji i Indii. Link do tego tekstu zamieszczam poniżej a potem cytuję bez skrótów cały zamieszczony w tygodniku fragment, w którym nasz ceniony w świecie ekonomista naświetla jeden z podstawowych aspektów wznieconej przez Rosję wojny klimatycznej – ograniczenie środków budżetowych przeznaczonych na transformację energetyczną i skierowanie ich na zbrojenia i prowadzenie wojny. Odwrócenie uwagi i pieniędzy od „zielonej transformacji” może być jednym z celów Putina, choć skuteczne sankcje i zakaz importu rosyjskich surowców, wydaje się, przyniosą odwrotny skutek. O to toczy się wojna. Kołodko nie pisze o tym wprost, bo książkę oddał do druku przed wojną, ale taka właśnie „na dziś” jest konkluzja płynąca z pracy profesora.
W Die Welt Amanda Mars w rozmowie z Andriejem Kozyriewem, ministrem spraw zagranicznych Rosji z czasów prezydenta Jelcyna spytała się dlaczego Putin właśnie teraz rozpoczął wojnę z Ukrainą i Zachodem, bo tak Kozyriew ją traktuje: „Trudno powiedzieć. – odpowiada – Myślę, że się przeliczyli. Po pierwsze, uważali, że Ukraina jest słaba. Po drugie, uważali ją za zdemoralizowaną. Być może uważali też, że prezydent USA Joe Biden jest słaby. Prawdopodobnie Putin pomyślał też, że kończy mu się czas i może stracić kontrolę nad dostawami ropy i gazu, ponieważ Europa już przed atakiem pracowała nad ewentualnymi dodatkowymi źródłami energii.”
Drugim, jak myślę, szalenie dla nas groźnym i prawdopodobnym powodem wojny jest zapewne plan Rosji zwiększenia terytorialnie, ludnościowo i gospodarczo „wewnętrznego rynku” pod swoją dominacją, dziś o Ukrainę, później o inne kraje dawnego bloku sowieckiego, by zapewnić zbyt „życiodajnych” dla nich surowców, gdy po „zielonej transformacji” odpadnie popyt z Zachodu. O tym napiszę innym razem, bo i tak ten dzisiejszy wpis jest „nieznośnie” obszerny, więc pewnie niewiele osób go przeczyta. Choć to tylko kilkanaście minut a sprawa jest mega poważna.
Polska (pisowska) anty transformacyjna polityka energetyczna jest w praktyce realizacją polityki Putina w jej gospodarczym i imperialnym wymiarze. Polityka dezintegracji z UE, właściwie zimna wojna z Brukselą, autorytarny model państwa, nieprzyjęcie i lekceważenie KPO, dogmatyczny upór w sprawie integracji walutowej – przyjęcia Euro – wszystko to politycznie i systemowo kieruje Polskę w obszar dominacji Rosji i bez względu na to, w jaki sposób Kaczyński wykorzystuje i wzmacnia dla zdobycia poparcia powszechną rusofobię odwraca nas plecami do Zachodu i kieruje spojrzenie na wschód. Na razie Zachód to cierpliwie i rozumnie ignoruje, bo są sprawy ważniejsze, ale z pewnością pamięta.
Przejdźmy do tekstu profesora Grzegorza Kołodki i spójrzmy na problem wojny, zbrojeń, surowców kopalnych i klimatu z globalnej perspektywy:
(link do tekstu Kołodki w Przeglądzie: https://www.tygodnikprzeglad.pl/kto-za-to-zaplaci/?fbclid=IwAR0WgG9ya-Tw3U9KyANmN77w5ldQJQPTXBSK_4kReNaKbqeQaX3VLJo07EU )
Grzegorz Kołodko:
Najważniejsze jest, kto zatrzyma spiralę zbrojeń i odwróci bieg spraw. W pierwszej kolejności należy zamrozić nominalne wydatki wojskowe
Skoro nie znajdzie się nieodzownych środków na restrukturyzację gospodarki w sposób chroniący ludzkość przed przegrzaniem klimatu ani w cięciu wydatków budżetowych na inne cele, ani w dodatkowym zadłużaniu państw i spychaniu finansowania podejmowanych działań na przyszłość, ani w absolutnym zwiększaniu opodatkowania ludności i biznesu na bieżąco, to skąd brać na to pieniądze? Banki centralne mają je „drukować”, jak to śmiało – i słusznie – czyniły w walce z pandemicznym kryzysem? Nie, zwłaszcza że koszty ścierania się z COVID-19 karłowacieją w porównaniu z finansowym wymiarem długookresowej, liczonej na dekady i pokolenia, walki ze zmianami klimatu. Ale są na to pieniądze. My je mamy i wystarczy tylko przełożyć je z jednej kieszeni do drugiej.
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, powiada mądrość ludowa. Otóż tym czymś złym jest gigantyczne marnotrawstwo środków publicznych na zbrojenia i inne wydatki wojskowe. Oczywiście w krajach zachowujących się agresywnie są one określane jako godna dobrej sprawy obrona narodowa… Cały świat wydaje na cele wojskowe ok. 2 bln dol. rocznie, to jest 2,35% światowego produktu brutto. Nawet w 2020 r., kiedy jego wartość spadła o 4,4%, wydatki militarne wzrosły o 2,6%. Najwięcej wydają Stany Zjednoczone – w 2020 r. 778 mld dol. (3,7% PKB), co stanowi 39% światowych wydatków na te cele. To aż trzykrotnie więcej niż Chiny, które wydały 252 mld (1,8% PKB). Wyróżniły się one jako jedyny kraj spośród tych najbardziej znaczących, gdyż nie zwiększyły swoich relatywnych obciążeń wojskowych, utrzymując je na takim samym poziomie wobec PKB jak rok wcześniej. Na trzecim miejscu są Indie z wydatkami w wysokości 72,9 mld (2,9% PKB), potem Rosja wydająca przez rok tyle, ile Amerykanie przez miesiąc, bo tylko (albo aż, jak kto woli) 61,7 mld (4,3% PKB), a na piątym miejscu Wielka Brytania z kwotą 59,2 mld (2,2% PKB).
W sumie wydatki piątki krajów łożących bezwzględnie najwięcej na militaria wynoszą aż 62% światowych wydatków wojskowych. Gdy spojrzeć nieco wstecz, to według danych Banku Światowego w ciągu ostatnich pięciu lat udział wydatków wojskowych w PKB wzrósł w Indiach oraz w krajach członkowskich NATO – w USA i Wielkiej Brytanii, a szczególnie w Polsce, bo u nas aż o ponad 0,3 pkt proc. – nie zmienił się w Chinach i spadł w Rosji.
Dwa biliony dolarów… To dużo. Jest z czego czerpać niezbędne środki na walkę z prawdziwie śmiertelnym wrogiem, jakim jest ocieplanie klimatu. Dwie ważkie kwestie – od strony politycznej i ekonomicznej – trzeba tutaj natychmiast wyjaśnić. Po pierwsze, ogromna część wydatków zbrojeniowych (zdecydowana większość) nie wzmacnia międzynarodowego bezpieczeństwa, odwrotnie – osłabia je. W ciągu minionego ćwierćwiecza, począwszy od 1996 r., wydatki militarne prawie się podwoiły i wcale nie czujemy się z tego powodu bezpieczniej. Zależność jest właśnie taka: im więcej pieniędzy idzie na wojsko, tym jest mniej bezpiecznie; niejeden lokalny konflikt zbrojny został sprowokowany z myślą o przetestowaniu kolejnych śmiercionośnych wdrożeń. Niejednemu też starciu na czas nie zapobiegnięto, choć leżało to w zasięgu polityki i dyplomacji, ale nie było na rękę potężnym, wpływowym lobby militarno-przemysłowym i ich politycznym poplecznikom, przed czym już dawno temu przestrzegał amerykański prezydent Dwight Eisenhower, skądinąd doświadczony generał. Napięcia polityczne, niekiedy grożące konfliktem militarnym, ze zwiększaniem wydatków wojskowych częściej rosną, niż słabną. To polityka.
Po drugie, zwolennicy wysokiego poziomu wydatków militarnych argumentują, że nakręcają one koniunkturę gospodarczą i dają zatrudnienie pracującym w sektorze wojskowym i jego zaopatrzeniu, w otoczeniu usługowym, a także zwiększają dochody fiskalne państwa. To prawda, ale podobne efekty przynosi wydatkowanie publicznych pieniędzy na ochronę środowiska. W tym przypadku też działają zwiększające zatrudnienie i produkcję mechanizmy popytowe oraz keynesowski mnożnik inwestycyjny, tyle że wskutek tego nikt nie umiera, a ratuje się niejedno życie. Mając do wydania miliard – dolarów czy juanów, euro czy rubli, złotych czy funtów – z podobnym makroekonomicznym rezultatem, jak wydając je na wojsko, można przeznaczać je na przeciwdziałanie ocieplaniu klimatu. To ekonomia.
Mogą o tym jeszcze nie wiedzieć Greta Thunberg i idące w jej ślady miliony młodych ludzi, ale powinni o tym wiedzieć politycy podejmujący decyzje w imieniu tych milionów. Tylko gdzie są odważni politycy, którzy z otwartą przyłbicą wołają o odwrócenie coraz bardziej nakręcanej spirali zbrojeń? Teraz już nie jest ważne, kto i dlaczego zaczął ją napinać; niech to rozstrzygają analitycy i historycy. Teraz najważniejsze jest, kto ją zatrzyma i odwróci bieg spraw, tak jak udało się to pokolenie temu, po zakończeniu pierwszej zimnej wojny. Wydatki wojskowe w latach 1990-1996 spadły o około pół biliona dolarów – z ponad półtora do nieco ponad biliona. Wtedy było to możliwe, bo byli tacy mężowie stanu jak Michaił S. Gorbaczow i Helmut Kohl, działali politycy tej klasy, co George H.W. Bush i François Mitterrand, którzy w imię interesu publicznego, rozwoju i pokoju mieli odwagę przeciwstawić się lobby militarno-przemysłowemu w swoich krajach i na arenie międzynarodowej, blokując wyścig zbrojeń.
Wtedy było to możliwe, jest możliwe i teraz. Przede wszystkim teraz jest to konieczne. Nie ma innego sensownego sposobu sfinansowania gigantycznych wydatków na ochronę środowiska naturalnego i stabilizację klimatu, jak przesunięcie na te pożyteczne cele bilionów marnotrawionych na militaria. W pierwszej kolejności należy zamrozić nominalne wydatki wojskowe. Dwa biliony dolarów na te cele to aż nadto; wystarczy! Przy zachowaniu aktualnego poziomu nominalnego obciążenie podatników odczuwalnie spadnie zarówno realnie w związku z wysoką stopą inflacji, jak i względnie w stosunku do rosnącej wartości produkcji i zwiększających się dochodów. Gdy w ślad za rozumnymi działaniami poprawi się też klimat polityczny, można będzie, tak jak po przełomie politycznym lat 80. i 90., ciąć absolutne wydatki militarne, aby było z czego finansować to, co bez wątpienia poprawi klimat.
Nie da się ściąć wydatków wojskowych z roku na rok o cały 1 pkt proc., ale jest to wyobrażalne w ciągu jednego dziesięciolecia. Jeśli przyjąć, że realne tempo wzrostu światowej gospodarki w trzeciej dekadzie XXI w. wyniesie skromne 2,5% rocznie, to startując z poziomu PKB wynoszącego w 2020 r. ok. 85 bln dol. (według rynkowych kursów walutowych), w 2030 r. wyniósłby on 109 bln dol. (w cenach stałych z 2020 r.). Gdyby do tego czasu zredukować wydatki wojskowe o 1 pkt proc., zmniejszając je o jedną dziesiątą punktu rokrocznie z obecnych 2,35 do 1,35% światowego produktu brutto, to za dziesięć lat z tego tylko tytułu można by wyzwolić ponad bilion dolarów rocznie. Innymi słowy, gdyby udział wydatków wojskowych w 2030 r. wyniósł 2,35% wartości światowej produkcji, dałoby to 2,56 bln dol., natomiast w nakreślonym tu scenariuszu odwrócenia spirali zbrojeń, przy udziale wynoszącym tylko 1,35% produktu brutto, jest to 1,46 bln.
W sumie scenariusz redukcji wydatków wojskowych wyzwoliłby w całej dekadzie lat 20. XXI w. aż 5,54 bln dol. Inteligentne przesunięcie takiej masy pieniędzy na kontrolowanie zmian klimatycznych byłoby zbawienne. Wciąż nie jest na to za późno. Trzeba to głośno postulować, a nie tylko krytykować polityków, że nic nie robią. Opinia publiczna musi usłyszeć, że to, co jest konieczne, jest zarazem możliwe, ale możliwe w ten konkretny sposób. Bez wskazania twardych źródeł finansowania batalii protesty motywowane autentyczną ekologiczną troską nabierają znamion populizmu.
Grzegorz W. Kołodko, Świat w matni. Czwarta część trylogii, Prószyński i S-ka, Warszawa 2022
Konkluzja mądra i teafna czyli nie dla większości polityków . Niestety głos wołającego na puszczy zwłaszcza wobec wojny na Ukrainie
PolubieniePolubienie